Uta po japońsku znaczy poezja, to imię wybrał mi tata. Im dłużej piszę, tym bardziej czuję moc słów. I odpowiedzialność za nie. Kiedyś, bardzo dawno temu, napisałam dwa wiersze i wysłałam do Paryża do „Zeszytów Literackich", ale pod pseudonimem, bo nie umiałam jeszcze wtedy się odważyć na pisanie pod swoim nazwiskiem. Nie było to proste wobec spuścizny ojca. Na szczęście ich nie przyjęli. Dałam sobie spokój z pisaniem. Dopiero wiele lat później na tyle dużo i absorbująco pracowałam, że nie mogłam malować. Dużo jeździłam autobusami i miałam wiele czasu, żeby myśleć. Ośmieliło mnie także to, że kiedy pewnego dnia jeden z moich znajomych poetów pokazał mi wiersz, przeczytałam i pomyślałam: „Ja też chyba tak umiem". Ale musiałam przełamać jakąś barierę, która była we mnie, i zaufać mocy słowa. Dosłyszeć krzyk świata o wyrażalność. W końcu córka inaczej niż syn – nie musi przeskakiwać ojca.
Dlatego poszła pani nie w ślady ojca Juliana Przybosia, ale mamy – malarki, uczennicy Władysława Strzemińskiego?
Być może. Nie była jednak znaną malarką, choć tata zachęcał ją, by nie rezygnowała. Dla mamy życie z moim ojcem okazało się na tyle fascynujące, że choć nie zrezygnowała z malowania, to w sposób naturalny odsunęła je na dalszy plan. Na początku poszłam studiować matematykę. Wydawało mi się, że to ona odnajduje prawdy świata. Myślałam też, że tyle już w galeriach i muzeach wisi obrazów, iż nie ma sensu zajmować się tworzeniem kolejnych.
Ale potem pojechała pani studiować malarstwo w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Brukseli.
To był splot okoliczności. Poziom tej uczelni chyba nie dorównywał wówczas naszej warszawskiej ASP, ale było to bardzo ciekawe doświadczenie. Studiowali tam młodzi ludzie z całego świata. To było nie tylko doświadczenie ludzi różnych kultur, ale też innego podejścia do malarstwa niż u nas. Muzea z arcydziełami malarstwa były tuż obok. Blisko do Paryża, Amsterdamu. Breughel, Rubens, Rembrandt. Czuło się fascynację „prymitywami flamandzkimi", tradycją. Miałam profesora, który potrafił tworzyć naprawdę doskonałe kopie.
Ale potem kontynuowała pani studia na warszawskiej ASP już u całkiem innego profesora...