Wolniak należy do moich ulubionych artystów średniego pokolenia. Nie tylko dlatego, że ma znakomity warsztat i mistrzowsko operuje kolorem. To twardy charakter. Lekceważy mody. Ujarzmia samą siebie. Pilnuje się, żeby nie wpaść w rutynę, a jednocześnie potrafi wykorzystać podpowiedzi przypadku i losu. Czerpie z własnego doświadczenia (urodziła się w Birmie), z rodzinnej przeszłości.
Fascynują ją tekstylne rękodzieła – makaty, dywany, hafty. Dawne, tradycyjne motywy i techniki tkackie transponuje na kompozycje malarskie. Nie są to jednak kopie ani imitacje kobierców, lecz jej własne interpretacje, fantazje wokół tekstyliów.
Artystkę od dawna pociągają typowo kobiece gatunki sztuki czy raczej rękodzieła. Stara się zrozumieć, wejść w jaźń dawnych tkaczek, koronczarek, hafciarek. Poświęcały nieraz lata na realizację jednego obiektu. Czy się nie nudziły, nie ogłupiały monotonnym zajęciem? Zdaniem Wolniak było przeciwnie.
Panny, mężatki, matrony nie znajdowały, co prawda, artystycznego spełnienia w tekstylnym rzemiośle. One w ten sposób „mantrowały”, wpadały w swoisty trans. Zajęcia z igłą i nicią wymagały od nich koncentracji, lecz również kreatywności.
Tymi tropami podąża malarka. Czasami tworzy na płótnie sugestię dywanu perskiego, który przy bliższym kontakcie okazuje się jedynie impresją na temat, abstrakcyjnym zbiorowiskiem plamek i punkcików.