Annie Leibovitz i jej prawnicy negocjowali z firmą Art Capital przez 13 godzin. Ustalili, że fotografka nie straci praw do swych prac ani posiadłości, które – razem ze zdjęciami – stanowiły zabezpieczenie potężnej pożyczki. Jednak amerykańscy eksperci sugerują, że Leibovitz zyskała jedynie czas. O umorzeniu czy wykupieniu długu nie było mowy.
W ubiegły wtorek minął termin spłaty pożyczki, jaką artystka zaciągnęła w firmie specjalizującej się w kredytach pod zastaw sztuki. W weekend doszło do porozumienia o przedłużeniu terminu spłaty.
Z dokumentu wynika, że Lei-bovitz odkupiła od Art Capital prawa do zdjęć, ale powierzyła firmie funkcję agenta, który będzie zarządzał sprzedażą jej archiwów (w tym negatywów), a także trzech domów w nowojorskiej dzielnicy Greenwich Village oraz posiadłości w Rhinebeck, w stanie Nowy Jork.
Firma pozwała Leibovitz w lipcu, bo artystka nie uiszczała odsetek i uniemożliwiała przygotowania do sprzedaży zastawionych nieruchomości. Teraz Art Capital Group wycofała pozew, tymczasowo.
Pytani przez „New York Times” prawnicy mówią, że porozumienie nie oznacza końca kłopotów Leibovitz i z pewnością ma swoją cenę. Cytowany przez gazetę Eliot Zuckerman szacuje, że skoro pierwsza umowa z Art Capital mówiła o rocznej pożyczce, odroczenie spłaty może wynosić najwyżej rok. By zyskać ten czas, fotografka prawdopodobnie zgodziła się na szybką sprzedaż części zdjęć lub któregoś z domów. Mogła też zobowiązać się do zapłaty wyższych odsetek. – Musiała jakoś zapewnić firmę, że niebawem zacznie spłacać dług – mówił „NYT” Zukerman. Znajomi artystki, m.in. Graydon Carter, redaktor naczelny magazynu „Vanity Fair”, z którym Leibovitz ma prestiżowy kontrakt, podkreślali, że artystka będzie musiała zmienić kosztowny styl życia.