Kobieta wsiada na rower w kierunku Magdalenki. Rodzina puszcza bańki. Ktoś uwikłany w nierozwiązywalny problem żyje i pracuje. Pani czesze psa na tle Żuka. Teresa ma piękny widok na podwójną tęczę. Proszę siadać. Zabijanie świni. Milion kur utonęło. Piesek drapie się za bramą.
Tytuły obrazów Jarosława Modzelewskiego to katalog sytuacji banalnych i podrzędnych: coś za oknem, coś spod stołu, coś na stole, codzienność. Mimo takiego, zdawałoby się, nieciekawego doboru tematyki ten pięćdziesięciosześcioletni artysta z Warszawy brał udział w najważniejszych wystawach ostatnich dekad. Żadne zestawienie polskiej sztuki współczesnej nie może obyć się bez wspomnienia o nim, a każdy, kto chce mówić o jego twórczości, nie może pominąć tak wybitnych nazwisk jak Malewicz, Wróblewski, Gierowski, którzy stali się dla Modzelewskiego istotną inspiracją. Obok nich artysta wymienia jeszcze innych, nie mniej ważnych: Malczewskiego, Strzemińskiego, Włodarskiego. Co sprawia, że te obrazy od lat działają z taką samą siłą, będąc, jak to zgrabnie ujął Piotr Sarzyński, „rozpisaną na wiele głosów (obrazów) wariacją na jeden temat: samotności"?
Kluczem okazała się prostota. Dużo o metodzie, którą Modzelewski stosuje w zasadzie do dziś, powiedziała już jego praca dyplomowa (dyplom Akademii Sztuk Pięknych z malarstwa uzyskał w 1980 roku). Jak zauważa Marta Tarabuła, prace Modzelewskiego naznaczyła pracownia prof. Stefana Gierowskiego i przekonanie, że „obraz musi być konstruowany, to znaczy oparty na wewnętrznej strukturze form: barw i kształtów". Dyplomowe wyabstrahowane, przekoloryzowane znaki (np. biało-zielona flaga polska, czerwono-brązowe jing-jang), a następnie uproszczone motywy z szablonu czy wycinanki – „Szturmujące delfiny" z 1981 roku czy „Marlow – człowiek morza" z 1984 roku, to przedsmak nasycenia kolorem i doprowadzenia prostej formy do perfekcji – strategię tę Modzelewski z powodzeniem stosuje do dziś.