Należał do pokolenia nowojorskich artystów, o których się mówi, że przenieśli stolicę sztuki z Paryża do Nowego Jorku. Jego abstrakcyjne obrazy biją na rynku rekordy cenowe. W ubiegłym roku uzyskały najwyższe notowania wśród współczesnych malarskich dzieł. „Orange, Red, Yelow" z 1961 roku sprzedano na aukcji Christie's za 86,9 mln dol., a „No 1 (Royal Red and Blue)" z 1954 w Sotheby's za 75,1 mln dol. (jego poprzedni właściciel kupił go 30 lat wcześniej za 500 tys. dol.)
– Obrazy przyjechały do nas z National Gallery of Art w Waszyngtonie, które ma największy zbiór dzieł artysty pochodzący częściowo z depozytu Mark Rothko Foundation – mówi „Rz" Agnieszka Morawińska, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. – Kolekcja waszyngtońska liczy kilkaset dzieł artysty. W rozmowach na temat wypożyczenia reprezentatywnych prac pomógł nam zapis Fundacji, że mają jeździć po świecie. Harry Cooper, kurator działu sztuki nowoczesnej, początkowo proponował wystawę wczesnego Rothki, ale mnie zależało, aby pokazać go wszechstronnie. Ostatecznie dokonaliśmy wyboru 17 obrazów z wszystkich okresów twórczości artysty.
Wystawę będzie można obejrzeć tylko w Polsce. Z wielkoformatowych dzieł ekspresyjnego abstrakcjonizmu, które przyniosły artyście sławę, zobaczymy cztery obrazy. Na pozór jest to malarstwo skrajnie minimalistyczne, sprowadzone do intensywnych i mrocznych płaszczyzn koloru, jakby przepływających przez płótno. Wyrażają jednak pełną skalę emocji – od ekstazy do rozpaczy. W bezpośrednim kontakcie wywierają niezwykle silne wrażenie – niemal fizycznie otaczają, wciągając w głąb i skłaniając do duchowej medytacji. Abstrakcyjne dzieła Rothki niosą niepowtarzalne przeżycia.
„Zostałem malarzem, bo chciałem wznieść malarstwo na poziom muzyki i poezji" – mówił artysta, o czym przypomina jego syn Christopher, pisząc w katalogu o muzycznych inspiracjach Rothki. Wbrew pozorom ten nowoczesny malarz, współtwórca szkoły nowojorskiej, nie słuchał jazzu, ale wielkich europejskich klasyków. Najchętniej Mozarta, Schuberta, Haydna. Czytał natomiast Nietzschego, Ajschylosa, Kierkegaarda, Sartre'a, a także poezję m.in. Apollinaire'a.
Na wystawę w Warszawie wchodzi się przez salę z autentycznymi płytami (rozbrzmiewającą nagraniami) oraz z książkami ze zbiorów artysty, co pozwala głębiej wniknąć w świat jego myśli. Wśród archiwalnych materiałów jest też ilustrowana przez 20-letniego artystę, rzadko pokazywana „The Graphic Bible" rabina Lewisa Browne'a. Ilustracje podpisał rabin, a nie Rothko, który domagał się praw autorskich na drodze sądowej, ale sprawę przegrał, bo nikt go wówczas jeszcze nie znał. Młody Rothko zanim zdecydował, że zostanie malarzem, myślał o literaturze, muzyce (śpiewał i grał na różnych instrumentach) lub aktorstwie. Kiedy rzucił uniwersytet w Yale, zapisał się w Portland do szkoły aktorskiej Josephine Dillon, przyszłej żony Clarka Gable'a. Kate, córka malarza (która będzie na otwarciu wystawy w Warszawie), opowiada, że lubił w domu chwalić się, że zagrał tam nawet główną rolę, a Clark Gable był jedynie jego zastępcą. Budziło to powszechne rozbawienie, bo Mark Rothko nie miał nic z urody amanta. A jednak nie zmyślał, bo w rodzinnym archiwum zachował się plakat poświadczający, że to prawda.