Wystawa Marka Rothki w Warszawie

W piątek Muzeum Narodowe w Warszawie otworzy pierwszą w Polsce wystawę malarstwa Marka Rothki - Monika Kuc

Aktualizacja: 06.06.2013 17:49 Publikacja: 04.06.2013 18:00

1. Bez tytułu, 1940–1941, olej, płótno, 91,6 × 71,3 cm, National Gallery of Art, Waszyngton, dar The

1. Bez tytułu, 1940–1941, olej, płótno, 91,6 × 71,3 cm, National Gallery of Art, Waszyngton, dar The Mark Rothko Foundation, Inc. 1986.43.36. Copyright © 1998 Kate Rothko Prizel i Christopher Rothko. Fot. dzięki uprzejmości National Gallery of Art, Waszyngton

Foto: Muzeum Narodowe w Warszawie

Należał do pokolenia nowojorskich artystów, o których się mówi, że przenieśli stolicę sztuki z Paryża do Nowego Jorku. Jego abstrakcyjne obrazy biją na rynku rekordy cenowe. W ubiegłym roku uzyskały najwyższe notowania wśród współczesnych malarskich dzieł. „Orange, Red, Yelow" z 1961 roku sprzedano na aukcji Christie's za 86,9 mln dol., a „No 1 (Royal Red and Blue)" z 1954 w Sotheby's za 75,1 mln dol. (jego poprzedni właściciel kupił go 30 lat wcześniej za 500 tys. dol.)

– Obrazy przyjechały do nas z National Gallery of Art w Waszyngtonie, które ma największy zbiór dzieł artysty pochodzący częściowo z depozytu Mark Rothko Foundation – mówi „Rz" Agnieszka Morawińska, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. – Kolekcja waszyngtońska liczy kilkaset dzieł artysty. W rozmowach na temat wypożyczenia reprezentatywnych prac pomógł nam zapis Fundacji, że mają jeździć po świecie. Harry Cooper, kurator działu sztuki nowoczesnej, początkowo proponował wystawę wczesnego Rothki, ale mnie zależało, aby pokazać go wszechstronnie. Ostatecznie dokonaliśmy wyboru 17 obrazów z wszystkich okresów twórczości artysty.

Wystawę będzie można obejrzeć tylko w Polsce. Z wielkoformatowych dzieł ekspresyjnego abstrakcjonizmu, które przyniosły artyście sławę, zobaczymy cztery obrazy. Na pozór jest to malarstwo skrajnie minimalistyczne, sprowadzone do intensywnych i mrocznych płaszczyzn koloru, jakby przepływających przez płótno. Wyrażają jednak pełną skalę emocji – od ekstazy do rozpaczy. W bezpośrednim kontakcie wywierają niezwykle silne wrażenie – niemal fizycznie otaczają, wciągając w głąb i skłaniając do duchowej medytacji. Abstrakcyjne dzieła Rothki niosą niepowtarzalne przeżycia.

„Zostałem malarzem, bo chciałem wznieść malarstwo na poziom muzyki i poezji" – mówił artysta, o czym przypomina jego syn Christopher, pisząc w katalogu o muzycznych inspiracjach Rothki. Wbrew pozorom ten nowoczesny malarz, współtwórca szkoły nowojorskiej, nie słuchał jazzu, ale wielkich europejskich klasyków. Najchętniej Mozarta, Schuberta, Haydna. Czytał natomiast Nietzschego, Ajschylosa, Kierkegaarda, Sartre'a, a także poezję m.in. Apollinaire'a.

Na wystawę w Warszawie wchodzi się przez salę z autentycznymi płytami (rozbrzmiewającą nagraniami) oraz z książkami ze zbiorów artysty, co pozwala głębiej wniknąć w świat jego myśli. Wśród archiwalnych materiałów jest też ilustrowana przez 20-letniego artystę, rzadko pokazywana „The Graphic Bible" rabina Lewisa Browne'a. Ilustracje podpisał rabin, a nie Rothko, który domagał się praw autorskich na drodze sądowej, ale sprawę przegrał, bo nikt go wówczas jeszcze nie znał. Młody Rothko zanim zdecydował, że zostanie malarzem, myślał o literaturze, muzyce (śpiewał i grał na różnych instrumentach) lub aktorstwie. Kiedy rzucił uniwersytet w Yale, zapisał się w Portland do szkoły aktorskiej Josephine Dillon, przyszłej żony Clarka Gable'a. Kate, córka malarza (która będzie na otwarciu wystawy w Warszawie), opowiada, że lubił w domu chwalić się, że zagrał tam nawet główną rolę, a Clark Gable był jedynie jego zastępcą. Budziło to powszechne rozbawienie, bo Mark Rothko nie miał nic z urody amanta. A jednak nie zmyślał, bo w rodzinnym archiwum zachował się plakat poświadczający, że to prawda.

– Układ wystawy jest chronologiczny – tłumaczy jej kurator Marek Bartelik, wybitny historyk i krytyk sztuki działający w Nowym Jorku. Zaczyna się od wczesnych obrazów realistycznych, przez surrealistyczne (np. scena z metra) z lat 30., które dla widzów, znających go jako twórcę ekspresjonizmu abstrakcyjnego, mogą być zaskoczeniem. Następnie mamy jego bioformy i abstrakcyjne „wieloformy", a wreszcie malarstwo barwnych płaszczyzn z lat 50. i 60., co pozwala prześledzić drogę rozwoju twórcy. W ostatniej sali instalacja Nicolasa Grospierre'a przenosi nas do Dźwińska – miasta urodzenia Marka Rothki, niegdyś w Rosji, dziś należącego do Łotwy. W projekcie Grospierre'a to miasto tajemnicze, bo trudno już w nim odnaleźć ślady przeszłości.

Droga Rothki na szczyt kariery była trudna. Sławę i duże pieniądze osiągnął dopiero po wystawie w MoMA w Nowym Jorku w 1961. Ale nie czerpał stąd radości, lecz popadał w pogłębiającą się depresję i alkoholizm. W 1970 roku popełnił samobójstwo, podcinając sobie żyły. Nie oglądał już ukończonej ekumenicznej kaplicy St. Thomas Catholic University w Houston w Teksasie ze swymi słynnymi monumentalnymi mrocznymi płótnami.

– Nie był cudownym dzieckiem jak Mozart – mówi Bartelik. Musiał przejść długą drogę, żeby osiągnąć mistrzostwo w malarstwie.

Zabijała go nadwrażliwość, poczucie wyobcowania jako żydowskiego emigranta (do Stanów wyjechał z rodzicami jako dziesięciolatek w 1913 roku). „Nie byłem w stanie przeboleć tego przymusowego przeszczepienia na ziemię, na której nigdy nie czułem się całkiem u siebie" – wyznawał. A także rozdarcie między wyznawanymi wartościami a komercjalizacją sztuki. Kiedy dostał w 1958 lukratywny kontrakt na dekorację restauracji w nowojorskim biurowcu Seagram, namalował abstrakcyjne płótna w agresywnej czerwieni, które miał nadzieję „odbiorą apetyt każdemu sukinsynowi, który będzie jadł w tym pomieszczeniu". A potem nagle zerwał umowę, buntując się przeciw schlebianiu gustom bogatych i oddał płótna Tate Gallery w Londynie. – Jednak to nie znaczy, że popadając w depresję, Rothko malował już tylko coraz mroczniejsze obrazy, aż ta czerń całkiem zapełniła jego życie – mówi Bartelik. – Do końca malował obok czarnych także kolorowe obrazy.

 

 

Należał do pokolenia nowojorskich artystów, o których się mówi, że przenieśli stolicę sztuki z Paryża do Nowego Jorku. Jego abstrakcyjne obrazy biją na rynku rekordy cenowe. W ubiegłym roku uzyskały najwyższe notowania wśród współczesnych malarskich dzieł. „Orange, Red, Yelow" z 1961 roku sprzedano na aukcji Christie's za 86,9 mln dol., a „No 1 (Royal Red and Blue)" z 1954 w Sotheby's za 75,1 mln dol. (jego poprzedni właściciel kupił go 30 lat wcześniej za 500 tys. dol.)

Pozostało 91% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl