Przyglądając się kampanii prezydenckiej, staram się uchwycić różnice pomiędzy kandydatem obozu demokratycznego a niezależnym kandydatem popieranym przez partię prawicowo-populistyczną. Różnice ideologiczne i programowe są widoczne na pierwszy rzut oka. Mnie jednak interesuje stosunek do zajmowanego urzędu, bo obaj kandydaci sprawują wysokie funkcje publiczne.
I nie chodzi mi o ocenę ich pracy, bo ta zapewne będzie subiektywna i zależna od poglądów politycznych oceniającego, ale o to, na ile urząd jest wykorzystywany przez nich do zaspokajania potrzeb swoich i otoczenia. I tu różnica wydaje się zasadnicza. Niezależnie od tego, jak oceniamy Rafała Trzaskowskiego, przez lata jego pracy na różnych stanowiskach nie pojawiły się zarzuty tzw. prywaty czy zatrudniania przyjaciół. Inaczej jest z drugim kandydatem: jego skłonność do bezpłatnego korzystania z zaplecza hotelowego w instytucji publicznej, którą kierował, bada już prokuratura, zaś zamiłowanie jego i współpracowników do egzotycznych podróży w miejsca, które trudno połączyć z historyczną pamięcią ważną dla naszego kraju, zapewniłyby godziwy obrót średniej wielkości biuru turystycznemu.