Po wysłuchaniu kilku publicznych wystąpień prezydenta, jakimi jesteśmy ostatnio zasypywani jak powojenni komuniści imperialistyczną stonką, wszyscy miłośnicy prawa powinni poczuć dumę. Bo na całej ziemi, a nawet w całej Galaktyce nie ma głowy państwa, która by z równą systematycznością i nabożnością posługiwała się słowem: konstytucja.
Poza twierdzeniem, że jej regułami powinni kierować się rządzący, prezydent uwielbia odwoływać się do orzeczeń i autorytetu Trybunału Konstytucyjnego. Prezydencka miłość do Trybunału jest tak gorąca, że prezydent odwołuje się do jego orzeczeń nawet w sprawach, w których ten nie był władny wydawać rozstrzygnięć. Ale przecież Temida jest ślepa, więc podobnie może być z miłością. I dla prezydenta takie drobiazgi, czy jakiś organ ma do czegoś uprawnienia czy nie, są bez znaczenia.
Czytaj więcej
Odmowa prezydenta Andrzeja Dudy przyjęcia ślubowania pod koniec 2015 r. od trzech sędziów Trybuna...
Deklarowana miłość
Ta adoracja Trybunału Konstytucyjnego,w zamyśle ustawodawcy mającego pilnować, by prawo uchwalane przez władzę ustawodawczą było zgodne z konstytucją, powinna wzbudzać najwyższy szacunek.
Jest tylko mały szczegół. Mianowicie że dzięki współpracy prezydenta z władzą wykonawczą i ustawodawczą Trybunał jest obsadzony niezgodnie z prawem, bo prezydent nie odebrał przysięgi od prawidłowo wybranych sędziów, a zaprzysiągł dublerów. Ponadto zasiadają w nim osoby, które zgodnie z ustawą podpisaną przez samego prezydenta z uwagi na cenzus wieku nie powinny w nim zasiadać.