Po wysłuchaniu kilku publicznych wystąpień prezydenta, jakimi jesteśmy ostatnio zasypywani jak powojenni komuniści imperialistyczną stonką, wszyscy miłośnicy prawa powinni poczuć dumę. Bo na całej ziemi, a nawet w całej Galaktyce nie ma głowy państwa, która by z równą systematycznością i nabożnością posługiwała się słowem: konstytucja.
Poza twierdzeniem, że jej regułami powinni kierować się rządzący, prezydent uwielbia odwoływać się do orzeczeń i autorytetu Trybunału Konstytucyjnego. Prezydencka miłość do Trybunału jest tak gorąca, że prezydent odwołuje się do jego orzeczeń nawet w sprawach, w których ten nie był władny wydawać rozstrzygnięć. Ale przecież Temida jest ślepa, więc podobnie może być z miłością. I dla prezydenta takie drobiazgi, czy jakiś organ ma do czegoś uprawnienia czy nie, są bez znaczenia.