Jarosław Gwizdak: Z dziejów polskiego upraszczania

Jeśli coś chcemy ułatwić, spójrzmy na to oczyma klienta wymiaru sprawiedliwości – obywatela.

Publikacja: 25.04.2023 11:19

Jarosław Gwizdak: Z dziejów polskiego upraszczania

Foto: Adobe Stock

Były kiedyś, na przełomie wieków XX i XXI, wydziały postępowań uproszczonych w sądach rejonowych. Ich los był dość wierną ilustracją logiki reformowania wymiaru sprawiedliwości w całej III RP. Były to najpierw wydziały, potem osobne sądy, potem znów wydziały sądów, w dodatku cywilno-karne. A może było inaczej, staram się wciąż wyprzeć tę innowację z pamięci.

Trafiający tam sędziowie mieli znać się na postępowaniu karnym – sprowadzającym się do sądzenia wykroczeń i spraw z oskarżenia prywatnego. Nieobce musiało im być też prawo cywilne – orzekali bowiem w postępowaniu uproszczonym. Sprawy dotyczyły opłat za korzystanie z mieszkania oraz problemów konsumenckich.

Czytaj więcej

Czy prawnicy mogą mówić tak, żeby ludzie rozumieli?

Początkowo graniczna wartość przedmiotu sporu wynosiła 10 tys. zł, obecnie art. 505{1 }k.p.c. określa ją na dwukrotność tej kwoty. Dla ułatwienia, pozwy do tych wydziałów należało wnosić na urzędowych formularzach.

Stopień skomplikowania tych druków był legendarny. W pierwszym okresie ich obowiązywania skutecznie złożono na nich pozwy trzykrotnie (tak mówiono). Pozostałe masowo zwracano, w dodatku bez wezwania do uzupełnienia braków. Tak właśnie przyspieszano i upraszczano wymiar sprawiedliwości.

Poza masowymi sprzedawcami usług, którzy wnosili do sądu setki pozwów w kartonach i koszach na pranie, zaraza postępowania uproszczonego dosięgnęła również konsumentów.

Buty mi się rozpadły i co teraz?

Konsumenci z przełomu wieku chyba najczęściej procesowali się ze sprzedawcami obuwia. Pozwy dotyczące rozklejonych butów, przemakających membran czy wadliwych podeszew wpływały regularnie.

Gdy kupującemu udało się jakimś cudem przejść formularzowe sito, pojawiał się na rozprawie, często przynosząc na nią w pudełku lub w torbie sporną parę butów. Tyle że sąd się na butach nie mógł znać, bo od tego był biegły.

Kolejny problem tkwił w tym, że biegłych w postępowaniu uproszczonym nie mogło być. To znaczy mogli być, ale wtedy należało pominąć przepisy o tym postępowaniu i zacząć po prostu stosować całe k.p.c. Komu więc było potrzebne to wszystko? Nadal nie wiem.

Orzekanie w sprawach wadliwego obuwia spowodowało u mnie poważne konsekwencje. Nigdy nie odważyłem się przejść tej drogi sam, ale miałem szczęście – moje buty się nie rozpadały. Do czasu.

Nosił wilk buty (razy kilka)

Pamiętam jak dziś. Zawiązywałem niedawno sznurowadło lewego sportowego buta. Podczas tej czynności pękła plastikowa dziurka na sznurówki nowego (dwutygodniowego zaledwie) trzewika. Po prostu pękła.

To może nie był atak paniki, ale poczucie przerażenia. Co teraz? Formularz? Proces? Użeranie się ze sprzedawcą i opinia rzeczoznawcy, że z butem (w przeciwieństwie do właściciela) wszystko jest w najlepszym porządku?

Zagryzłem zęby. Usiadłem do komputera. Przeczytałem, jaka obowiązuje polityka zwrotów. Dowiedziałem się, co mam zrobić. Podczas kilkuminutowej rozmowy na czacie producenta moja reklamacja została uznana.

Po chwili w skrzynce mailowej znalazłem dokument, który wystarczyło podpisać, oraz gotową etykietę. Buty miałem spakować do kartonu, opakować i nakleić na to wydrukowany kwit.

Paczkę mogłem zanieść do dowolnego punktu, których koło mojego domu naliczyłem sześć. Po 14 dniach trafiła do mnie zupełnie nowa para. Sznuruję ją na razie bez problemów.

I co teraz? Dalej będziemy twierdzić, że coś uprościliśmy? Nie wymagam, żeby sądy działały jak komercyjne podmioty. Przecież to niemożliwe.

Mam tylko nieśmiałą prośbę. Jeśli coś upraszczamy, spójrzmy na to oczyma klienta wymiaru sprawiedliwości – obywatela. A dopiero potem ministerialnego urzędnika, legislatora czy sędziego. Tak będzie lepiej.

Autor jest byłym sędzią, byłym prezesem sądu, członkiem zarządu Fundacji Inpris, Obywatelskim Sędzią Roku 2015

Były kiedyś, na przełomie wieków XX i XXI, wydziały postępowań uproszczonych w sądach rejonowych. Ich los był dość wierną ilustracją logiki reformowania wymiaru sprawiedliwości w całej III RP. Były to najpierw wydziały, potem osobne sądy, potem znów wydziały sądów, w dodatku cywilno-karne. A może było inaczej, staram się wciąż wyprzeć tę innowację z pamięci.

Trafiający tam sędziowie mieli znać się na postępowaniu karnym – sprowadzającym się do sądzenia wykroczeń i spraw z oskarżenia prywatnego. Nieobce musiało im być też prawo cywilne – orzekali bowiem w postępowaniu uproszczonym. Sprawy dotyczyły opłat za korzystanie z mieszkania oraz problemów konsumenckich.

Pozostało 82% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Granice wolności słowa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Nic się nie stało
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Policjant zawinił, bandziora powiesili
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Młodszy asystent, czyli kto?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Rzecz o prawie
Jakub Sewerynik: Wybory polityczne i religijne