Były kiedyś, na przełomie wieków XX i XXI, wydziały postępowań uproszczonych w sądach rejonowych. Ich los był dość wierną ilustracją logiki reformowania wymiaru sprawiedliwości w całej III RP. Były to najpierw wydziały, potem osobne sądy, potem znów wydziały sądów, w dodatku cywilno-karne. A może było inaczej, staram się wciąż wyprzeć tę innowację z pamięci.
Trafiający tam sędziowie mieli znać się na postępowaniu karnym – sprowadzającym się do sądzenia wykroczeń i spraw z oskarżenia prywatnego. Nieobce musiało im być też prawo cywilne – orzekali bowiem w postępowaniu uproszczonym. Sprawy dotyczyły opłat za korzystanie z mieszkania oraz problemów konsumenckich.
Czytaj więcej
Komu zależy na tym, żeby język prawny był niezrozumiały? Kto na tym zyskuje a kto traci?
Początkowo graniczna wartość przedmiotu sporu wynosiła 10 tys. zł, obecnie art. 505{1 }k.p.c. określa ją na dwukrotność tej kwoty. Dla ułatwienia, pozwy do tych wydziałów należało wnosić na urzędowych formularzach.
Stopień skomplikowania tych druków był legendarny. W pierwszym okresie ich obowiązywania skutecznie złożono na nich pozwy trzykrotnie (tak mówiono). Pozostałe masowo zwracano, w dodatku bez wezwania do uzupełnienia braków. Tak właśnie przyspieszano i upraszczano wymiar sprawiedliwości.