Największą ułomnością projektu, o czym pisałem pół roku temu w tekście „Sędziowie pokoju – kolejne złudy", jest to, że przy tak nagromadzonych problemach z sądami, ich wydajnością (pomijając już epidemię), dotyczy on obrzeży wymiaru sprawiedliwości. Nawet zatem udana reforma obrzeży, co by musiało zająć ze dwa–trzy lata, a może i więcej, nie wpłynie istotnie na poprawę całego sądownictwa.
Spraw o kilkaset złotych czy o mandat za zaparkowanie auta na od dawna wytartym trawniku przed apteką nie powinno być w sądach. A na skasowanie tego udawanego wymiaru sprawiedliwości, nękającego obywateli, reformujący sądy od lat Zbigniew Ziobro nie ma pomysłu. Za to są kolejne quasi-usprawnienia proceduralne kosztem np. prawa do uzasadnienia wyroku czy jawnej rozprawy.
Czytaj więcej
To pomysł na to jak wprowadzić do sądzenia, spraw ważnych dla Polaków, osoby, które nigdy w życiu...
Plusem sądów pokoju jest ich demokratyczny element, sygnał także do broniących obecnego ustroju sędziowskiego, że może być inaczej. To chyba powinno podobać się Brukseli. Wątpię jednak, by wzięła za dobrą monetę projekty łączenia sądów rejonowych z okręgowymi, w których swego rodzaju awansu do drugiej instancji dokonywałby minister sprawiedliwości. Do tego radykalne zmniejszenie Sądu Najwyższego i jego kompetencji przypominające trzęsienie ziemi, bo raczej nie reformę.
A na politycznej wokandzie mamy przecież spór z Brukselą, a tu kluczem są sędziowskie dyscyplinarki. Trzeba się na tym skupić. Jest pod ręką projekt Małgorzaty Gersdorf i Małgorzaty Manowskiej, dwóch pierwszych prezes SN, w skrócie mówiąc, o losowanych składach dyscyplinarnych w SN. A spłaszczenie sądów trzeba zostawić na później, tym bardziej że sądy pokoju