– Dla mojego ojca był to nie tylko zawód, ale i powołanie – mówi Stefan Lichtinghagen. Przez 32 lata jego ojciec z powodzeniem prowadził gabinet lekarza rodzinnego w liczącej 14 tys. mieszkańców gminie Marienheide, 50 kilometrów od Kolonii. Kiedy 20 lat temu szukał następcy, jego obowiązki przejął syn, choć w rzeczywistości – jako specjalista chorób wewnętrznych i gastroenterologii – miał inne plany na życie.
– Mój ojciec był w drodze od rana do nocy. Mało go widziałem i zawsze myślałem, że nie chcę mieć takiej pracy. Teraz pracuję prawie tyle samo – mówi uśmiechając się.
Czytaj więcej
Gliwice były symbolem niemieckiej prowokacji, która posłużyła Hitlerowi jako pretekst do napaści na Polskę. Obecnie będą tam reperowane niemieckie czołgi dla Ukrainy. To symbol nowej Europy – mówi historyk wojskowości.
Praca przez 50 godzin tygodniowo
Rano Lichtinghagen zdiagnozował zapalenie wyrostka robaczkowego u 20-letniej dziewczyny, która trafiła do niego z diagnozą zapalenia pęcherza moczowego. Potem zajął się przyjacielem z sąsiedztwa, który ma problemy z oddychaniem i opatrzył ranę u 91-latka, który rozbił sobie głowę.
Przez jego gabinet przewija się 3300 pacjentów na kwartał. Do wielu jeździ na wizyty domowe. Pracuje co najmniej 50 godzin tygodniowo, ale nigdy nie żałował swojej decyzji. Swoich pacjentów zna na wskroś. – Znajomi lekarze i lekarki nie chcą zakładać gabinetów z powodu biurokracji. Niemniej jednak, mając własny gabinet, jesteś swoim własnym szefem i możesz swobodnie organizować pracę – mówi Stefan Lichtinghagen.