Kolejni chorzy odsyłani są ze szpitali z kwitkiem. Ciężko ranny w wypadku czterolatek musi być transportowany helikopterem z Radomia do Warszawy, bo nie ma mu kto pomóc w jego rodzinnej miejscowości. Kolejne szpitale szykują się do ewakuacji, a rodziny chorych coraz bardziej obawiają się wizyty w szpitalach.
I tak to trwa od kilku miesięcy. Opozycja przekonuje, że kryzys jest efektem błędów rządu (wystarczyłoby dosypać pieniędzy i porozmawiać - przekonywał podczas poniedziałkowej debaty Aleksander Kwaśniewski), rząd odpowiada, że nie ma powodów do obaw, bo wszystko jest pod kontrolą, a lekarze już za moment wrócą do pracy.
I niestety wiele wskazuje na to, że żadna ze stron nie ma racji. Dosypanie pieniędzy i rozmowy nic nie zmienią, podobnie jak rozmowy z udziałem ministra Zbigniewa Religi. System publicznej służby zdrowia w Polsce skompromitował się ostatecznie. Interes korporacyjny okazał się silniejszy niż składana przez lekarzy przysięga Hipokratesa, a nacisk organizacji zawodowych ważniejszy niż interes szpitali.
I, wbrew zapewnieniom, nie ma pewności, że usatysfakcjonowani podwyżkami lekarze za pół roku nie dojdą do wniosku, że nadal zarabiają za mało, i ponownie nie odejdą od łóżek pacjentów.
Początkiem każdej kuracji jest trafne rozpoznanie schorzenia. I tu nie wystarczy, słuszne skądinąd, stwierdzenie, że mamy do czynienia ze skumulowaniem wieloletnich zaniedbań kolejnych ekip rządowych. Zaniedbania te mają bowiem bardzo konkretne przyczyny, które niemało mają wspólnego z powszechnymi patologiami III RP.