Nie stać nas na tanie państwo

Kardynał Richelieu twierdził, że nie ma silnego państwa prawa bez karnej i służebnej jego administracji. Jaka szkoda, że politycy wciąż próbują na owej administracji oszczędzać – pisze publicysta, Sławomir Kosieliński

Publikacja: 10.01.2008 04:17

Nie stać nas na tanie państwo

Foto: Rzeczpospolita

Red

To mogło się zdarzyć w każdym większym mieście: warszawski ratusz znalazł świetnego kandydata do zarządzania ponad 2-miliardowym długiem. Umiejętna realizacja polityki obsługi zadłużenia ma na celu radykalne zwiększenie wydatków inwestycyjnych, średnio po 3 mld rocznie aż do roku 2012.Kandydat, doświadczony bankowiec, oczekiwał jednak, że będzie zarabiał miesięcznie 16 tys. złotych. Wobec spodziewanych zysków byłoby to nawet opłacalne. Tyle że nie pozwalało na to rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie zasad wynagradzania pracowników samorządowych. Jak łatwo można się domyślić, nie doszło do podpisania umowy o pracę.

Bank za taką usługę wziąłby kilkakroć więcej pieniędzy, niż chciał niedoszły urzędnik, toteż, mając na uwadze, że miasto planuje międzynarodową emisję obligacji, musi ono znaleźć tańszego pracownika.

Tak w imię tzw. taniego państwa, którego doktryna traktuje pensje urzędników jak powód do wojny, tonie racjonalność działania administracji publicznej. Jakoś nikt nie pomyśli, że źle opłacany urzędnik jest bardziej podatny na korupcję.

Nic dziwnego, że samorządowcy (o urzędników rządowych nikt się nie troszczy, co w konsekwencji prowadzi też do coraz poważniejszych perturbacji kadrowych w ministerstwach) nawołują do pilnej zmiany zarówno ustawy o pracownikach samorządowych i stosownych rozporządzeń, jaki i słynnej ustawy kominowej. W swoim grudniowym apelu do rządu Unia Metropolii Polskich postuluje, żeby umożliwić swobodne kształtowanie wysokości wynagrodzeń pracowników samorządowych w miastach. Tym samym urzędy miast chcą wreszcie konkurować na rynku pracy i pozyskiwać najlepszych fachowców, którzy znają się na zarządzaniu miliardami publicznych pieniędzy, w tym pochodzącymi z funduszy unijnych.

Jakoś nikt nie pomyśli, że źle opłacany urzędnik jest bardziej podatny na korupcję

Dotyczy to również wynagrodzeń wójta, burmistrza i prezydenta, by zarabiali adekwatnie do wielkości swojej gminy i siłą rzeczy odpowiedzialności. Ja osobiście widzę różnicę w zarządzaniu Warszawą mającą 1,7 mln mieszkańców o budżecie ok. 10 mld złotych od 3,5-tysięcznej gminy Zabór w powiecie zielonogórskim, której budżet wynosi 7,5 mln złotych. Notabene tylko 12 największych polskich miast planuje wydać ok. 31 mld złotych w 2008 r. Tymi pieniędzmi muszą zarządzać, czego absolutnie nie rozumieją politycy z Wiejskiej, jeśli nie byli samorządowcami lub przedsiębiorcami, kompetentni i dobrze opłacani urzędnicy. Niestety, bez względu na wielkość i znaczenie urzędu ludzie odchodzą z pracy w administracji. Sektor prywatny lepiej płaci.

Ideologiczne zacietrzewienie polityków i niektórych mediów szalenie utrudnia jakkolwiek poważną dyskusję o wyzwaniach nowoczesnej administracji. Od razu wraca jak bumerang dogmat o tanim państwie. A ja nie życzę sobie, żeby państwo było tanie, tylko sprawne! Administracja musi być nastawiona na realizację zadań, by móc policzyć wreszcie koszty jej działania. Dlaczego mam się ciągle wstydzić przed światem, że premier i prezydent muszą latać jednym rozklekotanym TU-154, policjanci zaś dorabiają do pensji jako bramkarze w nocnych klubach?

Tak, tak, wiem, że i górnicy mało zarabiają, i nauczyciele, i lekarze, i że z pustego Salomon nie naleje. Tyle że w moim wyśnionym sprawnym państwie menedżerowie od zarządzania sektorem publicznym potrafiliby policzyć, co się bardziej opłaca podatnikom, np. czy utrzymywać szkolne budynki, czy też lepiej zadbać o edukację dzieci i młodzieży?

A może wreszcie nadszedł czas, by przekazać samorządom pełne kompetencje w zakresie ustalania nauczycielskich wynagrodzeń. Teraz mamy przecież absurdalną sytuację, że o pensjach pracowników samorządowych, jakimi są de facto nauczyciele szkół publicznych, decyduje rząd. Nie mogę wprost uwierzyć, że w Warszawie lepiej wiedzą, ile powinien zarabiać polonista w mazurskich Gawlikach Wielkich albo fizyk z łódzkich Bałut!

Takie są, niestety, konsekwencje braku refleksji nad organizacją państwa i zarządzania nim. Obawiam się, że kolejna próba decentralizacji państwa, którą zapowiada rząd Donalda Tuska, może okazać się nieskuteczna, jeżeli te kilka luźnych haseł rzucanych przez polityków PO w rozlicznych wywiadach nie przybierze wreszcie kształtu spójnego programu.

Tymczasem zamiast mówić o zadaniach, którym może podołać państwo na szczeblu centralnym lub które należy przekazać samorządom albo wręcz biznesowi czy też organizacjom non profit, media ekscytują się w ślad za politykami, jakie instytucje, agencje czy urzędy należy zlikwidować. To oczywiście prostsze zawzięcie debatować, czy wśród ponad 300 instytucji i urzędów administracji rządowej, zatrudniających ponad 400 tys. osób, konieczne jest utrzymywanie z pieniędzy podatnika Agencji Nieruchomości Rolnych, Centralnego Laboratorium Przemysłu Ziemniaczanego czy też Instytutu Roślin i Przetworów Zielarskich. Gdzie jest zatem mapa zarządzania państwem? A jeśli jej nie ma – to kto ją wreszcie stworzy i zacznie z rozmawiać z fachowcami, jak ma działać państwo i jego administracja?

Niewątpliwie nadszedł czas na rewolucję w sposobie zarządzania sektorem publicznym. Rolę „apolitycznego biurokraty” powinien przejąć uczciwy, skuteczny i fachowy menedżer, powtórzmy – dobrze opłacany. To zaś wymaga zmiany modelu funkcjonowania „apolitycznej służby cywilnej”. Nowe rozwiązania technologiczne umożliwią wszak bezpośrednie i aktywne uczestnictwo obywateli w procesie zarządzania państwem. W konsekwencji stanie się ono zrozumiałe i przewidywalne, otwarte na współpracę z obywatelami i przedsiębiorcami oraz na kontrolę z ich strony.Sam sektor publiczny jako przyjazny obywatelowi, służący dobru wszystkich obywateli, musi wspomagać obywateli, organizacje i przedsiębiorstwa – w żadnym razie biurokrację. Tym samym będzie realizował usługi dla obywateli, organizacji i przedsiębiorstw o możliwie najwyższej jakości przy najbardziej efektywnym wykorzystaniu pieniędzy podatników, w rezultacie prowadząc do tańszej i szybszej obsługi.

Dobrze oddaje takie nastawienie hasło: państwo jako „well run enterprise” (dobrze działające przedsiębiorstwo), od którego obywatele (jako „inwestorzy”) oczekują zadowalającego współczynnika zwrotu z inwestycji (m.in. w systemy informacyjne administracji publicznej), obniżenia kosztów działania administracji, ale także przejrzystości sprawowania władzy, zarządzania finansami i majątkiem publicznym i udostępniania spójnej, pełnej i aktualnej informacji na ten temat.

Ta zmiana administracji jest konieczna, jeżeli chcemy rzeczywiście się liczyć w Unii Europejskiej. Zakres wpływu państwa członkowskiego na funkcjonowanie poszczególnych instytucji unijnych zależy w dużej mierze od kompetencji i profesjonalizmu administracji.

Nadszedł czas na rewolucję w zarządzaniu sektorem publicznym. Rolę „apolitycznego biurokraty” powinien przejąć dobrze opłacany menedżer

Niezbędna jest zatem umiejętność sprawnego posługiwania się nowymi technologiami informacyjnymi i komunikacyjnymi oraz rozumienie zjawisk i procesów zachodzących w UE związanych z ich rozwojem.

W listopadzie 2004 r. Komisja Europejska wskazała, że kraje członkowskie Unii Europejskiej powinny zmierzać w kierunku stworzenia „administracji opartej na wiedzy” („eGovernment Beyond 2005 – An overview of policy issues”). W systemie tym szczególnego znaczenia nabierają uzyskiwanie i zarządzanie informacją, współpraca instytucjonalna oraz interoperacyjność działań i procedur.

Doświadczenia irlandzkie pokazują, że właśnie jakość specjalistycznych kadr administracyjnych może przesądzić o wysokiej absorpcji funduszy strukturalnych i wykorzystaniu członkostwa w Unii Europejskiej do dynamicznego rozwoju gospodarki. Tymczasem w Polsce urzędnicy, którzy zdążyli poznać unijne mechanizmy, są albo podkupywani przez prywatne firmy, albo w najlepszym razie trwa o nich wojna podjazdowa między np. wojewodą a marszałkiem województwa. Czy zatem naprawdę warto oszczędzać na urzędniczych pensjach?

Ci najlepsi niczym się nie różnią od swoich odpowiedników w krajach tzw. starej Unii, może jedynie tym, że tamtejsi politycy wykazują się większym pragmatyzmem i nie zwalniają po wyborach wszystkich dyrektorów. Oni są już menedżerami sektora publicznego. W takim modelu następuje naturalny podział zadań pomiędzy administracją, organizacjami non profit i biznesem na zasadzie kompetencji, bezstronności i skuteczności.

Kierunek wskazują studia Europejskiego Instytutu Administracji Publicznej (EIPA). Sektor publiczny musi stać się otwarty i przejrzysty, słowem zarządzanie państwem ma być zrozumiałe i przewidywalne, otwarte na współpracę z obywatelami i kontrolę z ich strony. Następnie usługi tego sektora muszą być zorientowane na obywateli, organizacje i przedsiębiorstwa, ale nie na potrzeby biurokracji; nikt nie może być z nich wykluczony czy marginalizowany.

Wreszcie sektor publiczny ma realizować usługi dla obywateli, organizacji i przedsiębiorstw o możliwie najwyższej jakości przy najbardziej efektywnym wykorzystaniu pieniędzy podatników, w rezultacie prowadząc do szybszej obsługi klienta.

Inwestujmy zatem w sprawną administrację publiczną: rządową i samorządową, świadomi, że musi ona sprawować swoje funkcje wobec obywateli rozrzuconych po całym terytorium UE, którzy domagają się, żeby administracja była nade wszystko skuteczna. A gdy znowu usłyszymy hasło „tanie państwo”, przypomnijmy sobie, że w domu nieustannie mówimy „nie stać nas na tanie rzeczy”.

Autor jest publicystą tygodnika „Computerworld”

To mogło się zdarzyć w każdym większym mieście: warszawski ratusz znalazł świetnego kandydata do zarządzania ponad 2-miliardowym długiem. Umiejętna realizacja polityki obsługi zadłużenia ma na celu radykalne zwiększenie wydatków inwestycyjnych, średnio po 3 mld rocznie aż do roku 2012.Kandydat, doświadczony bankowiec, oczekiwał jednak, że będzie zarabiał miesięcznie 16 tys. złotych. Wobec spodziewanych zysków byłoby to nawet opłacalne. Tyle że nie pozwalało na to rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie zasad wynagradzania pracowników samorządowych. Jak łatwo można się domyślić, nie doszło do podpisania umowy o pracę.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości