Kreml zniszczył prorosyjskie tendencje na Zachodzie

Gdyby nie wyjazd przywódców pięciu państw do Tbilisi 12 sierpnia, to niektórzy politycy europejscy poczuliby się w ogóle zwolnieni z obowiązku zabrania głosu w sprawie Gruzji – twierdzi Bartosz Cichocki, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych

Aktualizacja: 01.09.2008 16:51 Publikacja: 01.09.2008 01:20

Lech Kaczyński, Wiktor Juszczenko, Micheil Saakaszwili i Valdas Adamkus na wiecu w Tbilisi

Lech Kaczyński, Wiktor Juszczenko, Micheil Saakaszwili i Valdas Adamkus na wiecu w Tbilisi

Foto: AFP

Rz: Do pewnego momentu panowała wśród polityków zgoda co do kierunków polityki wschodniej. Teraz polscy przywódcy muszą włożyć wiele wysiłku, by razem wsiąść do samolotu do Brukseli i zaprezentować wspólny pogląd w sprawie polityki wschodniej. Co się zmieniło?

Zmieniła się sytuacja za Bugiem. Przez większość lat 90. wydawało się, że można godzić dobre stosunki z Rosją z wysiłkami na rzecz transformacji na Ukrainie, w państwach bałtyckich i na Kaukazie. Dziś jest to dużo trudniejsze. Rosja bowiem zwróciła się ku XIX-wiecznej koncepcji mocarstwa budującego swoją pozycję poprzez konflikt i rozszerzanie strefy wpływów. Symptomy obecnego stanu rzeczy widoczne były już u „wczesnego” Jelcyna, ale wtedy Rosja nie miała kart na pokrycie tej licytacji. Teraz ma, bo ma pieniądze. A w Polsce logika rywalizacji o głosy wyborców utrudnia siłom politycznym udzielenie wspólnej odpowiedzi.

Czy to tylko taktyczne zagrywki obu obozów, czy różnice w strategicznym podejściu do Rosji?

W polityce rządu zaszła zmiana po trzech – czterech miesiącach sprawowania władzy. Krótko po wizycie premiera Tuska w Moskwie rząd zaczął się orientować na Ukrainę i był to wynik tradycyjnego, powtarzającego się w Polsce po każdych wyborach, rozczarowania Rosją. Kolejne rządy, poczynając gdzieś od Leszka Millera, deklarowały przełom w stosunkach z Rosją. To samo deklarowali i Jarosław, i Lech Kaczyński. Potem następowało zderzenie z rzeczywistością. Rząd Tuska nie jest tu wyjątkiem.

Sposób działania obu ekip jest jednak odmienny.

Zgoda. Wynika z innej hierarchii wartości. Jeśli rząd PiS tak mocno stawiał na politykę historyczną, wartości moralne, to musiał siłą rzeczy znaleźć się w konflikcie z Rosją. Już obchody 60. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, kiedy Lech Kaczyński był jeszcze prezydentem Warszawy, zaprogramowały stosunek rosyjskich władz do PiS. Mocarstwowość współczesnej Rosji w rozumieniu ludzi na Kremlu jest kontynuacją mocarstwowości carskiej i sowieckiej – wyklucza więc przyjęcie prawdy o genezie, przebiegu i zakończeniu II wojny światowej. Platforma Obywatelska zna historię nie gorzej niż PiS, ale nie stawiała tej kwestii w stosunkach z Rosją na początku listy zadań do wykonania. Szybko okazało się jednak, że historii nie da się ominąć.

Różnice między podejściem PiS i PO do Moskwy i Kijowa na początku były wyraziste.

To nie różnice były wyraziste, tylko rozczarowanie w przypadku PiS przyszło znacznie szybciej. Po marcowej wizycie premiera Tuska w Moskwie okazało się, że kompromis nie jest tak łatwy do osiągnięcia, jak się wydawało. Kiedy się okazało, że Rosjanie nie zrezygnowali, ot tak, z gazociągu północnego, że nawet tak prostych, technicznych spraw, jak rosyjskie nieruchomości w Polsce czy żegluga po Cieśninie Pilawskiej, nie da się rozwiązać, rząd Tuska zaczął weryfikować swoją politykę wschodnią.

Jak zwykle bardzo skutecznym narzędziem rozbijania „prorosyjskiej” tendencji w polityce polskich władz okazała się sama Rosja. Takich działań Moskwy, jak podważanie suwerenności sąsiednich państw, żadna partia w Polsce nie zaakceptuje. Agresja na Gruzję jest tylko skrajnym przykładem. Już to, co prezydent Putin powiedział na szczycie NATO w Bukareszcie w kwietniu, że Ukraina to państwo sztuczne i przejściowe, uruchomiło w ekipie Platformy Obywatelskiej dzwonek alarmowy.

Czy to zwrot podyktowany emocjami chwili, czy zmiana strategii?

Trudno to oczywiście rozstrzygnąć. Rozbiliśmy się o bandę. Mieliśmy złudzenia, że przez dialog da się coś załatwić. Ale okazało się, że Rosjanie oczekują w zamian zbyt wiele.

Politycy PiS i prezydent mogą mówić: mieliśmy rację.

Ale trzeba pamiętać, że rząd Prawa i Sprawiedliwości podejmował podobne działania i miał podobne nadzieje. Pracowałem wtedy w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i pamiętam, jak wiele wysiłku poświęciliśmy, żeby udowodnić, iż Polska chce dobrych stosunków z Rosją. Jednak rosyjskie embargo mięsno-roślinne było nie do przeskoczenia.

Reakcja Polski była wtedy gwałtowna. Rząd Platformy wolał łagodniejsze działania.

Każda strategia jest dobra pod warunkiem, że ma się silne argumenty. Wtedy realnym zagrożeniem była bierność Unii wobec sankcji rosyjskich na Polskę. Okazało się, ze rosyjski minister od spraw fitosanitarnych rozmontował Unię Europejską. Musieliśmy sami zacząć swój problem rozwiązywać, Unia włączyła się dopiero potem w wyniku działań polskiego rządu. Każde podejście do Rosji jest dobre pod warunkiem, że ma się silny i sprawny aparat państwowy oraz poparcie na Zachodzie. W sposób dramatyczny brakuje nam obu tych elementów i na ich budowie musimy się skupić, zanim wystąpimy z propozycją strategii. Nie mamy bowiem w pojedynkę siły, by izolować politycznie Rosję i stawiać jej warunki.

Co wobec tego powinniśmy robić?

Już minister Krzysztof Skubiszewski podał formułę sukcesu na Wschodzie: „Będziemy o tyle skuteczni na Wschodzie, o ile skuteczni będziemy na Zachodzie”. I myślę, że to jest jedyny kierunek działania, nawet jeśli rezultaty dzisiejszego szczytu UE nie okażą się pod tym względem pocieszające.

Ale nic nie wskazuje na to, by w kluczowej dla nas sprawie gazociągu północnego Niemcy zmienili zdanie. Mają inne interesy.

Ale za to w innych aspektach polityki wschodniej UE możemy być z Niemcami partnerami. Niemcy są bardzo aktywne na Białorusi, na Ukrainie, nie są wcale tak zapatrzone w Rosję, jak zwykliśmy uważać. To Niemcy zainicjowały w czasie swojej prezydencji w pierwszej połowie 2007 roku „Strategię UE wobec Azji Środkowej”. Naszą strategią wobec Rosji musi być dążenie do przyjęcia wspólnego stanowiska w Unii Europejskiej i NATO. Jeśli obie te organizacje zawiodą – będziemy musieli dokonać głębokiej redefinicji strategii naszego bezpieczeństwa narodowego. Oprzeć ją na koalicji regionalnej i bliskim sojuszu z USA (częściowo już się to dzieje), bo inaczej nie damy sobie rady.

Kolejne polskie rządy deklarowały przełom w stosunkach z Rosją. Potem następowało zderzenie z rzeczywistością. Rząd Tuska nie jest tu wyjątkiem

Jednak rosyjska agresja na Gruzję powinna ułatwić budowę wspólnej polityki wschodniej UE. Większe niż kiedykolwiek są oczekiwania związane z przypadającym 9 września szczytem Unia – Ukraina. To także dobry moment na ograniczone otwarcie w stosunkach z Białorusią, jeśli oczywiście Łukaszenko przeprowadzi wrześniowe wybory parlamentarne zgodnie z zasadami demokratycznymi. Zwolnienie Kazulina tydzień po rosyjskiej inwazji na Gruzję na pewno nie było przypadkowe. Łukaszenko wykonuje gest w stronę Zachodu. Okazuje się, że Rosja jest pomocna w polityce wschodniej UE. Konsekwentnie rozbija prorosyjskie tendencje na Zachodzie.

W naszych relacjach z Rosją sprawy do niedawna trudne stają się arcytrudne.

A będzie jeszcze gorzej. Za rok będą obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej – prezydent Miedwiediew już polecił ambasadorom twardo bronić oficjalnej, czyli stalinowskiej, wizji tych wydarzeń. I to oczywiście postawi nas w ostrym konflikcie z Rosją. Nie tylko nas, także państwa bałtyckie i Ukrainę. Dziś sytuacja wydaje się więc klarowna, ale jeszcze pół roku temu było inaczej.

W pierwszych dniach kryzysu gruzińskiego prezydent i premier działali na różnych polach i odrębnie, niezależnie od siebie. Zaszkodziliśmy sobie tym?

Wydaje mi się, że to jest akurat przykład komplementarności w działaniu, a nie sprzeczności.

Te działania były nieuzgodnione.

Nie wiem, czy były uzgodnione, czy nie. Ale na pewno za dużo mówimy o konflikcie między ośrodkami władzy w Polsce, a za mało o tym, jak wykorzystać kohabitację, jak sprawić, by ta dwoistość była skuteczna. Gdyby nie wyjazd przywódców pięciu państw do Tbilisi 12 sierpnia, to niektórzy politycy europejscy poczuliby się w ogóle zwolnieni z obowiązku zabrania głosu w sprawie Gruzji. A tak po paru dniach nawet pani kanclerz Merkel poleciała do Tbilisi.

Krytycy Lecha Kaczyńskiego mówią, że to było wyłącznie machnięcie szabelką.

Nie zgadzam się z tymi zarzutami. To jest właśnie polityka. Jestem przekonany, że bez naszego dobitnego głosu polityka UE wobec Rosji byłaby znacznie łagodniejsza.

Z polskim prezydentem do Tbilisi poleciał szef MSZ – podobno po to, by pilnować, aby Lech Kaczyński nie powiedział za dużo.

Jeśli taka wypowiedź rzeczywiście padła, była co najmniej nie na miejscu. W ogóle niektórzy politycy – a znajdziemy ich w każdym obozie – czasem mówią zdecydowanie za dużo. To jest psucie państwa. Rzeczywiście mamy w Polsce atmosferę ciągłej kampanii wyborczej, ale trzeba się zastanowić, jak to wykorzystać i przekształcić w siłę. Obóz prezydencki jest bardziej ambitny i zdeterminowany wobec państw GUAM (Gruzja, Ukraina, Azerbejdżan, Mołdawia), a rząd próbuje coś osiągnąć w rozmowach z Rosją i działa aktywnie w Unii Europejskiej – ale te dwie polityki nie muszą być ze sobą sprzeczne. Trzeba się starać, aby były komplementarne. Niezależnie od okoliczności wyjazdu prezydenta i ministra spraw zagranicznych do Tbilisi – na zewnątrz został on odebrany jako działanie wspólne. I dobrze.

Bartosz Cichocki jest historykiem, pracował w ośrodku Karta oraz w Ośrodku Studiów Wschodnich. W latach 2007 – 2008 był analitykiem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, obecnie jest związany z Polskim Instytutem Spraw Międzynarodowych

Rz: Do pewnego momentu panowała wśród polityków zgoda co do kierunków polityki wschodniej. Teraz polscy przywódcy muszą włożyć wiele wysiłku, by razem wsiąść do samolotu do Brukseli i zaprezentować wspólny pogląd w sprawie polityki wschodniej. Co się zmieniło?

Zmieniła się sytuacja za Bugiem. Przez większość lat 90. wydawało się, że można godzić dobre stosunki z Rosją z wysiłkami na rzecz transformacji na Ukrainie, w państwach bałtyckich i na Kaukazie. Dziś jest to dużo trudniejsze. Rosja bowiem zwróciła się ku XIX-wiecznej koncepcji mocarstwa budującego swoją pozycję poprzez konflikt i rozszerzanie strefy wpływów. Symptomy obecnego stanu rzeczy widoczne były już u „wczesnego” Jelcyna, ale wtedy Rosja nie miała kart na pokrycie tej licytacji. Teraz ma, bo ma pieniądze. A w Polsce logika rywalizacji o głosy wyborców utrudnia siłom politycznym udzielenie wspólnej odpowiedzi.

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości