BOR musi zawsze być blisko prezydenta – to oczywiste w kraju. Za granicą powinno to zostać ustalone z gospodarzami.Za ochronę prezydenta gościa odpowiada kraj gospodarza i jego służby (wynika to z ogólnych zasad, że imperium danego państwa rozciąga się tylko na jego terytorium). W praktyce prezydenci jeżdżą za granicę także z własną ochroną (uzbrojoną, choć jest to pod kontrolą państwa gospodarza).
Relacje między służbami gospodarza i gościa reguluje porozumienie dyplomatów obu państw: w jakiej odległości i w jakiej liczbie ochroniarze gościa są przy nim. – Szef ochrony z prawdziwego zdarzenia, ryzykujący swoją głową, jest zawsze blisko swego prezydenta – uważa Jerzy Dziewulski, były szef ochrony prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. – Prezydent powinien się stosować do jego zaleceń, ale w ostateczności to prezydent decyduje, czy chce np. zmienić trasę, gdyż to ochrona jest dla prezydenta, a nie prezydent dla ochrony.
Za granicą ochroną dowodzi szef służby gospodarza. Tym bardziej gdy obok siebie przebywają prezydenci obu krajów (choć są wyjątki, np. Amerykanie i Rosjanie sami chronią swoich prezydentów). Trudno więc, by ochroniarze gościa nie stosowali się do zarządzeń ochrony gospodarza.
Gospodarze nie powinni jednak podejmować nagłych, a tym bardzie ryzykownych przedsięwzięć. W skrajnym wypadku przyboczna ochrona gościa może się do nich nie zastosować. Powinna raczej ryzykować zgrzyt dyplomatyczny i własne posady niż bezpieczeństwo swego prezydenta.
Ochroniarze mają też prawo oczekiwać od ochranianej osoby, że ich nie będzie zaskakiwała niespodziewanymi decyzjami, a w pewnych sytuacjach zastosuje się do ich wskazówek.