Złożony w ekspresowym tempie u marszałka Sejmu wniosek o odwołanie prezesa IPN Janusza Kurtyki nigdy nie doczeka się rozpatrzenia. Eksperci Lewicy (zapewne przez pośpiech) zapomnieli przeczytać ustawę o instytucie. Jasno wynika z niej, że nie mogą takich wniosków składać, gdyż takie uprawnienie ma jedynie Kolegium IPN.

Odwołać szefa IPN nie jest łatwo. Ustawodawca dał mu spore gwarancje niezależności. Ustawa już na samym początku stwierdza, że prezes IPN w sprawowaniu urzędu jest niezależny od organów władzy państwowej. Powołuje go i odwołuje Sejm większością 3/5 głosów, czyniąc to za zgodą Senatu, a na wniosek Kolegium IPN.

Jednocześnie ustawa wymienia cztery ogólne przesłanki złożenia wniosku o odwołanie. Następuje to: gdy sam prezes zrzekł się stanowiska, gdy z powodu choroby stał się trwale niezdolny do pełnienia obowiązków, gdy został skazany prawomocnym wyrokiem sądu za przestępstwo umyślne ścigane z urzędu lub gdy nie wypełnia obowiązków nałożonych przez ustawę czy też działa na szkodę IPN. I właśnie na tę ostatnią przesłankę powołuje się Lewica. Abstrahując od zasadności wniosku, warto zaznaczyć, że wypowiedź Janusza Kurtyki o Aleksandrze Kwaśniewskim czy sprawa Pawła Zyzaka może nie wystarczyć do jego odwołania. Zwłaszcza że wpływ prezesa na działalność młodego historyka jest znikomy albo żaden.

Warto też pamiętać, że prezes wybierany jest na pięcioletnią kadencję. W tym czasie istnieje tzw. domniemanie trwałości urzędu. Mogą ją przerwać tylko sytuacje wyjątkowe. Przyczyny muszą być więc bardzo dobrze udokumentowane.