Tymczasem w czwartek wchodzi w życie nowelizacja ustawy o IPN. I – co charakterystyczne dla obecnej atmosfery wokół instytutu – nikomu z niczym się nie spieszy. Kiedy zostanie wybrany nowy prezes? Gdy zbierze się rada, w której skład wejdą przedstawiciele wyższych uczelni. Kiedy zbierze się rada? Gdy premier podpisze przepisy wykonawcze do ustawy. A kiedy szef rządu je podpisze? Tego nikt nie wie.
Trudno nie ulec wrażeniu, że dopóki na czele IPN stał Janusz Kurtyka (a zaprzyjaźniony z Platformą Lech Wałęsa głosił, że każdy dzień rządów tego prezesa w IPN to dla niego dyshonor), dopóty politycy PO działali w pośpiechu. Gdy jednak uznali, że IPN "został wzięty", na szybkim powołaniu nowego szefa przestało im zależeć. I można podejrzewać, że nie zostanie on wybrany do końca roku. Bo niby dlaczego profesorowie wyższych uczelni, którzy w większości nie kryli niechęci do lustracji, mają teraz z zapałem wybierać szefa IPN? Zwłaszcza że kompromisowy kandydat i tak ostatecznie zostanie zapewne wyłoniony po konsultacjach z dworem Donalda Tuska. Dotychczasowe doświadczenia pokazują bowiem, że premier tylko wtedy lubi politykę historyczną, gdy ją w pełni kontroluje.
Do tej nowej, wychłodzonej atmosfery wokół IPN doskonale pasuje werdykt Sądu Najwyższego, który orzekł, że instytut nie może ścigać większości zbrodni komunistycznych, bo te już się przedawniły.
Co zatem będzie z IPN w międzyczasie? Nic takiego. Instytut jakoś będzie musiał sobie radzić. Ot, taki platformerski czyściec dla nielubianej instytucji. Widać ktoś uznał, że na razie IPN nie trzeba mordować – bez wyrazistego prezesa sam wystarczająco zblednie, aż nadejdzie "apolityczny" wybraniec polskich uczelnianych elit.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/semka/2010/05/26/ipn-w-platformerskim-czysccu/]Skomentuj[/link][/ramka]