Przedwojenni socjaliści byli kimś innym niż bywalcy „Krytyki Politycznej". Byli patriotami wierzącymi w sens obrony swego państwa. Nie mając zaufania do Kościoła, nie podważali moralnych podstaw społeczeństwa. Bronili ludzi społecznie wykluczonych, a czasem takich, którzy nie mieścili się w ówczesnych schematach obyczajowych. Jako słabszych.
Nie wiem, czy byłbym w PPS, ale ciągnie mnie do ówczesnych kontestatorów. Jednak nie widzę ich twarzy, gdy obserwuję współczesnych bojowników o postęp. Tamci byli często skromni i przegrani. Dzisiejsi dominują i korzystają z tego coraz brutalniej.
Oto oglądam program Tomasza Lisa. Nie podzielam wielu poglądów Tomasza Terlikowskiego, eksponenta racji kościelnych tradycjonalistów. Ale kiedy widzę, jak się go zderza z trzema rzecznikami „słusznych" poglądów, a następnego dnia jeszcze wyszydza go gazeta próbująca zrobić z Kościoła coś przeciwnego jego własnej naturze, czuję smutek.
Jan Pospieszalski ma zostać ku uciesze mainstreamu pozbawiony programu. Bywa równie subiektywny (lub obiektywny) jak Lis, ale to w jego przypadku wyrok brzmi: „nierzetelny". Zamknięcie mu ust rozważa się w kategoriach partyjnych, a ja widzę w tym wykluczenie dużej grupy ludzi, którzy nie znajdą w publicznych mediach rzecznika swoich poglądów. Notabene część krucjat Pospieszalskiego z punktu widzenia tradycyjnej lewicy nie powinna budzić zastrzeżeń: dobra rodzina czy tradycyjna szkoła nie są sprzeczne z postępem. Ale nie ma nawet komu tego tłumaczyć.
Czasem ktoś z lewicy (pomijam Ryszarda Bugaja) jawi mi się jako współodczuwający ze mną. W „Gazecie Wyborczej" Magdalena Środa oburza się na nowego prezydenta, że pozbył się pełnomocnika ds. zwierząt. Tak jak ona broniłbym mniejszych braci do upadłego, nie śmieszą mnie krucjaty w obronie karpi, nawet szpitale dla rannych jeży.