Niejasna doktryna Obamy

Jeśli prezydent USA próbował przekonać rodaków, że interwencja w Libii jest konieczna, to mu się nie udało. Jego przemówienie było pełne sprzeczności

Publikacja: 29.03.2011 21:59

Jacek Przybylski z Waszyngtonu

Próbując przekonać miliony Amerykanów do zaangażowania sił USA w Libii, Obama nie miał łatwego zadania. Część polityków krytykuje go bowiem za nadużycie konstytucyjnych uprawnień i wciągnięcie kraju – bez zgody Kongresu – w kosztowną awanturę wojenną. Inni przekonują zaś, że Biały Dom zarówno w sprawie Libii, jak i innych arabskich rewolucji robi o wiele za mało, przez co traci szansę na powiększenie wpływów USA w tym strategicznym, bogatym w ropę, regionie.

Przemawiając do Amerykanów, przywódca najpotężniejszego kraju świata próbował balansować między tymi skrajnymi opiniami, przez co momentami sam sobie zaprzeczał. Z jednej strony przekonywał bowiem, że podjął decyzję o zaangażowaniu USA w operację wojskową przeciwko Libii, bo trzeba było bronić cywilów przed masakrą ze strony sił Muammara Kaddafiego. I ostrzegał, że dyktator może nie chcieć szybko ustąpić. Z drugiej strony stwierdzał, iż USA nie przewidują użycia siły, aby Kaddafiego od władzy odsunąć, a więc dyktator nadal będzie stosował represje wobec swoich przeciwników.

Przywódca USA opowiedział za to o swoim podejściu do przyszłych zbrojnych interwencji, co część komentatorów nazywa już doktryną Obamy. Ona również jest jednak niejasna. Prezydent przekonywał bowiem, że USA od pokoleń odgrywają w świecie szczególną rolę, broniąc wolności i pokoju, i dlatego mają obowiązek działać nie tylko, gdy bezpośrednio zagrożone jest bezpieczeństwo Ameryki, ale również "gdy zagrożone są nasze interesy i wartości".

Dlaczego bomby spadają tylko na Libię, ale już nie nad Bahrajn czy Syrię? Na to pytanie Obama wprost nie odpowiedział. Zaznaczył jednak, że USA nie będą zawsze grać roli światowego żandarma. – Ameryka nie może używać siły militarnej wszędzie, gdzie występują represje. Musimy zawsze kalkulować nasze interesy i konieczność akcji, biorąc pod uwagę koszty i ryzyko interwencji – tłumaczył. Jego zdaniem Ameryka nie może sama ponosić ciężaru naprawiania świata. Podkreślał, że choć USA dominowały w pierwszych dniach operacji w Libii, to od środy kontrolę nad akcją przejmie NATO, a Amerykanie będą już tylko pełnić funkcje pomocnicze. Nie rozwiał jednak obaw tych, którzy wskazują, że skoro trzon NATO stanowią USA, to Ameryka oddaje poniekąd odpowiedzialność sama sobie.

Zgodnie z doktryną Obamy Ameryka ma być więc światowym żandarmem zawsze... gdy uzna, że akurat chce nim być. Będzie przewodzić światu, ale tylko, gdy inni przywódcy świata o to poproszą, z tylnego siedzenia, bez wysyłania sił lądowych i wydawania zbyt wielu dolarów. Rosną więc szanse na to, że koszulkę światowego lidera ubierze teraz... Nicolas Sarkozy.

Jacek Przybylski z Waszyngtonu

Próbując przekonać miliony Amerykanów do zaangażowania sił USA w Libii, Obama nie miał łatwego zadania. Część polityków krytykuje go bowiem za nadużycie konstytucyjnych uprawnień i wciągnięcie kraju – bez zgody Kongresu – w kosztowną awanturę wojenną. Inni przekonują zaś, że Biały Dom zarówno w sprawie Libii, jak i innych arabskich rewolucji robi o wiele za mało, przez co traci szansę na powiększenie wpływów USA w tym strategicznym, bogatym w ropę, regionie.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele będą zarabiać więcej?
Publicystyka
Estera Flieger: Wygrał Karol Nawrocki, więc krowy przestały się cielić? Nie dajmy się zwariować
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: 6000 zamrożonych zwłok albo jak zapamiętamy Rosję Putina
Publicystyka
Bogusław Chrabota: O pilny ratunek dla polskich mediów publicznych
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Ukraina może jeszcze być w NATO