Strefa euro faktycznie znajduje się na krawędzi, ale to nie znaczy, że można ją uratować przez utworzenie federacji. Jednolity obszar pieniężny powinien zostać zawężony do Niemiec, Francji, Holandii, Belgii, Austrii i Finlandii. Przy ograniczeniu suwerenności i podporządkowaniu mniejszych krajów Niemcom i Francji. W kategoriach ekonomicznych ta strefa może mieć sens. Droga do tego jednak daleka, bo trzeba przezwyciężyć kryzys.
Recepta na kryzys?
W krótkim okresie najważniejsze jest zredukowanie skumulowanego długu. On w dużej mierze nie jest rezultatem rozrzutności czy braku odpowiedzialności elit politycznych. Wynika z tego, że gospodarka rynkowa, szczególnie w formule neoliberalnej, stymuluje wielkie nierówności i nie wytwarza wystarczającego popytu wewnętrznego. W związku z tym jest presja zwiększania deficytu, by gospodarka rosła. Jedyna droga, na którą zresztą zgadza się większość ekonomistów, to wykupienie śmieciowych obligacji rządowych przez Europejski Bank Centralny.
Odbędzie się to kosztem Niemiec, ale na wspólnym euro przede wszystkim oni zarobili. To rozwiązanie ma złe strony. Pierwsza, hipotetyczna, prowadzi do wybuchu inflacji, którą trzeba będzie tłumić, a to zawsze prowadzi do recesji. Druga obawa – jeśli EBC będzie wykupywał papiery dłużne, to wmontuje się w logikę tzw. hazardu moralnego, czyli nagradzania złego postępowania. Nie tylko krajów, które się zadłużyły, ale i wierzycieli – banków, które te papiery kupowały. Ale nie stoimy przed wyborem dobra i zła, a przed wyborem mniejszego zła.
A co z propozycjami Donalda Tuska, by podwyższyć wiek emerytalny i odbierać część emerytalnych przywilejów?