Wyjaśnił to jasno naczelny dialektyk kraju, który uświadomił nam, że to, co się dzieje na Węgrzech, to nie zamordyzm, ale wręcz przeciwnie. Prezes oświadczył mianowicie, że „na Węgrzech przywracana jest demokracja i elementarny porządek". Ze szczególnym naciskiem na porządek, chciałoby się powiedzieć.
Premier Orbán porządkuje już media, porządkuje bank centralny, porządkuje wymiar sprawiedliwości, porządkuje organ odpowiadający za ochronę danych osobowych. Krótko mówiąc, Orbán porządkuje wszystko to, co w swoim czasie chciał u nas uporządkować naczelny dialektyk kraju, ale mu się nie udało przez cholerne przystawki, wredne pseudoelity, polskojęzyczne media i skorumpowanych prawników. (…) Nasza prawica o takich porządkach ą la Orbán zawsze marzyła, ale się naczelnemu dialektykowi nie udało, trudno.
Tomasz Lis uważa, że "prawicowe dwójmyślenie spod znaku Kalego jest naprawdę zabawne":
Pozwala ono kibicować Orbánowi i życzyć wszystkiego złego Tuskowi, potępiać Jaruzelskiego i pochwalać Pinocheta. Można by to podsumować krótkim hasłem – „Urban nie, Orbán tak". Cóż za obrzydliwe zestawienie! Rzecznik dyktatora i demokratyczny premier, który przywraca demokrację oraz elementarny porządek. Już był kiedyś w Europie taki jeden, co wygrał wybory i zaczął przywracać elementarny porządek. Brrrr!!!
Dalszy wywód ma podobny poziom. Oto próbka:
Przecież nikomu normalnemu nie przyszłoby do głowy, że ci, którzy za chwilę będą oddawać krew Węgrom cierpiącym z powodu interwencji Brukseli, przyklasnęliby naczelnemu dialektykowi, gdyby tylko władzę zdobył, za mordę tego i owego złapał, tę i inną instytucję odzyskał, etaciki wiernym towarzyszom walki i dziarskim agitatorom porozdzielał. Może nawet poparliby go, gdyby swoją konkurencję polityczną zdelegalizował albo uznał ją za organizację przestępczą. Nie poparliby? No nie wiem, nie wiem.