Po październikowych wyborach, po których rząd Tuska utrzymał się przy władzy, słyszę często opinię, że czeka nas „długi marsz” i cierpliwa, pozytywistyczna praca uświadamiania Polakom, jaki jest stan naszego państwa i jaka przyszłość może czekać nasze dzieci.
Trzeba – mówią moi rozmówcy – organizować wykłady i prelekcje poza oficjalnym systemem edukacyjnym, którego celem jest obniżenie poziomu wykształcenia Polaków. Trzeba uczyć młodych ludzi historii, polskiej literatury, wiedzy o polityce i demokracji, bo zarządzane przez Platformę szkolnictwo ma ich odzwyczaić od samodzielnego myślenia i pozbawić przywiązania do Ojczyzny.
Trzeba przekonywać, że uczciwość i godność to nie są staroświeckie pojęcia, a cwaniactwo, chciwość i nikczemność nie zawsze opłacają się w życiu. Trzeba organizować pokazy filmów, których nie wyświetli telewizja i pisać w Internecie teksty, których nie wydrukują gazety. Skoro oportuniści i miernoty brylują w mediach, trzeba tworzyć własny „drugi obieg” informacji i poglądów. Za dziesięć, dwadzieścia lat, nasza praca przyniesie owoce i młodzi Polacy upomną się o wolność we własnym kraju.
Nie zgadzam się z tym planem. Owszem, trzeba przeciwstawiać się rodzimym liberałom, którzy chcą nas przekonać, że liczą się tylko interesy i przyjemności, Polska jest „obciachem”, a wypchany portfel usprawiedliwia każdą zdradę i każde łajdactwo. Owszem, nauczyliśmy się czekać, dla Polaków to nie nowina, kiedyś w szkołach czytaliśmy o stuleciu zaborów, a wielu z nas pamięta beznadziejne dekady komuny. Ale wolności nie zdobywa się czekaniem.
Terlecki pisze o przyszłości młodych Polaków: