Pożytki z dzisiejszej debaty o ACTA będą dwa: jeden dla opinii publicznej w Polsce, a drugi dla samego Donalda Tuska. Tym, którzy wysłuchają tej debaty do końca w telewizji, a którzy do tej pory sądzili, że umowa ta nie zagraża wolności słowa czy choćby rynkowi tańszych leków, dyskusja w Urzędzie Rady Ministrów otworzy oczy na wielki problem, jaki powstał po złożeniu podpisu pod ACTA przez Panią Ambasador w Tokio 26 stycznia w imieniu Polski.
To pożytek może niewielki, ale dobry i taki. Drugi pożytek, jak sądzę, dużo większy – choć tymczasowy – będzie miał premier. Rozładuje to na krótki czas nastroje buntu wobec Platformy, ale na krótko. Idzie bowiem i tak czas daleko idących przemian w Polsce na szczytach władzy, a ACTA jest dziś ich zapalnikiem, zresztą nie jedynym.
Katarzyna Szymielewicz z Fundacji Panoptykon powiedziała:
Nie rezygnujemy z rozmowy. Ale nie róbmy spotkania w gabinecie, nawet na kilkaset osób. Ono nie wprowadza jawności, bo agendę ustala gospodarz, w tym wypadku kancelaria premiera. Każdy ma maksymalnie 2 minuty na wypowiedzenie się. To nie są warunki do poważnej debaty. Trzeba zrobić nowe otwarcie. Najpierw prawda, potem debata.
Olgierd Annusewicz, politolog mówił w Polskim Radiu:
To spotkanie powinno się odbyć kilka, albo kilkanaście tygodni temu. Zanim doszło do podpisania porozumienia ACTA i zanim doszło do protestów. Premier powinien przewidzieć, że będzie grupa osób, którym ACTA się nie spodoba i zorganizować konsultacje. Po dzisiejszej dyskusji szef rządu nie może pozwolić sobie na zignorowanie opinii publicznej - to by było polityczne samobójstwo.