Ryszard Terlecki: Każdy reżim boi się ulicy

Poseł PiS na salonie24.pl pisze o ulicznych demonstracjach, które przerażają rządzących. Na początku tekstu opisuje sytuację PZPR i Jaruzelskiego, potem przechodzi do współczesności

Publikacja: 13.03.2012 13:47

Ryszard Terlecki: Każdy reżim boi się ulicy

Foto: W Sieci Opinii

Tusk, któremu marzy się być polskim Putinem, także boi się ulicy. Demonstracje w obronie telewizji Trwam, organizowane w Warszawie, Krakowie czy Łodzi, albo marsze z okazji Święta Żołnierzy Wyklętych, jeszcze nie są zbyt niebezpieczne.

Ale kiedy tłumy na ulicach zaczynają domagać się zmiany rządu, sytuacja staje się znacznie poważniejsza. Kiedy pod siedzibą premiera zbiera się dziesięć czy dwadzieścia tysięcy demonstrantów, można jeszcze mieć nadzieję, że to tylko niegroźny epizod. Ale co się stanie, gdy któregoś dnia przyjdzie pięćdziesiąt albo sto tysięcy?

Co się stanie, gdy przeciwnicy aktualnej władzy poczują swoją siłę, a służby porządkowe, w coraz większej części sympatyzujące z demonstrantami, stracą ochotę do interwencji? Wtedy trzeba zacząć sprzątać biurka i palić niewygodne dokumenty.

Tusk już dawno przekroczył granicę, poza którą władza nie może oddać władzy, bo boi się, że zostanie rozliczona za swoje występki. Ekipa, która władzy oddać nie może, dopuści się każdego łotrostwa. A wobec tłumów na ulicach nie skutkują już wyborcze szachrajstwa czy kreowanie własnej niby-opozycji. Pozostaje tylko siła i pewnie niedługo zobaczymy bataliony policji, szarżujące na demonstrantów.

A w finale – apele o pomoc z Europy i pospieszne ucieczki za granicę. Tak zwykle kończą się marzenia o władzy bez kontroli i bez ograniczeń.

Jak skończą się marzenia Donalda Tuska? Jak się Państwu wydaje?

Tusk, któremu marzy się być polskim Putinem, także boi się ulicy. Demonstracje w obronie telewizji Trwam, organizowane w Warszawie, Krakowie czy Łodzi, albo marsze z okazji Święta Żołnierzy Wyklętych, jeszcze nie są zbyt niebezpieczne.

Ale kiedy tłumy na ulicach zaczynają domagać się zmiany rządu, sytuacja staje się znacznie poważniejsza. Kiedy pod siedzibą premiera zbiera się dziesięć czy dwadzieścia tysięcy demonstrantów, można jeszcze mieć nadzieję, że to tylko niegroźny epizod. Ale co się stanie, gdy któregoś dnia przyjdzie pięćdziesiąt albo sto tysięcy?

Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Publicystyka
Kazimierz Groblewski: Sztaby wyborcze przed dylematem, czy już spuszczać bomby na rywali
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Karol Nawrocki w Białym Domu. Niedźwiedzia przysługa Donalda Trumpa
analizy
Likwidacja „Niepodległej” była błędem. W Dzień Flagi improwizujemy
Publicystyka
Roman Kuźniar: 100 dni Donalda Trumpa – imperializm bez misji
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne