Jak przypomina Karnowski, Wałęsa – odnosząc się m.in. do żądania powołania międzynarodowej komisji śledczej - stwierdził, że to wszystko „absurdy na absurdach”. Były prezydent mówił, że dziwi go postawa Putina, który „jeszcze się nie wkurzył” i nie pokazał prawdy o tym, kto jest sprawcą katastrofy w Smoleńsku i co naprawdę się tam stało.
Jak zaznacza publicysta, Wałęsę wzywającego bratnią pomoc potraktowano nieco anegdotycznie:
Lech Wałęsa - chyba nieświadomie - doprowadził do logicznego końca stanowisko, które po cichu - a czasem i trochę głośniej - podzielają polskie władze i duża część polskiego establishmentu. Stanowisko (nie tyle faktograficzne, co postulatywne), które da się sprowadzić do prostego twierdzenia: winni są Polacy, przede wszystkim piloci, niewykluczone, że sam Lech Kaczyński, a wszelkie "ponadnormatywne" dociekanie prawdy to pieniactwo.
Karnowski dodaje:
Ponieważ takie samo zdanie ma Kreml, to logicznie patrząc, Rosjanie są sojusznikami, z którymi wspólnie należy utrzymywać spokój w Warszawie. Oczywiście, publicznie nikt Moskwy na pomoc w sytuacjach krytycznych nie wzywa, bo nie wypada. W sumie Moskwa to sojusznik polskich władz w utrzymaniu - opartego na jawnym fałszu - status quo. W jakimś sensie to układ, w którym władze w Warszawie są zakładnikami Moskwy, bo przecież Moskwa może Smoleńskiem zmieść Tuska, jeśli zechce w jednej chwili, a Tusk Moskwie wiele zrobić nie może, bo sam by poległ.