Po 10 kwietnia Robert Mazurek wyznał, że nie pójdzie więcej w ten dzień na Krakowskie Przedmieście. Mazurek napisał, że nie jest w stanie zaakceptować stylu, w jakim PiS zorganizowało obchody drugiej rocznicy katastrofy.
Dalej było standardowo. Wielbiciele PiS przypuścili atak w Sieci, stwierdzając, że od dawna wiedzieli, iż Mazurek to taki trochę nie bardzo. Gdy publicystę zaczął chwalić Tomasz Machała, a następnie gdy zacytowała go – niewątpliwie z satysfakcją i w tonie aprobującym – „Gazeta Wyborcza" – uzyskano koronny dowód zdrady. Niektórzy pisali o „piszczeniu w przedpokoju salonu" – piszczeniu, dodajmy, nareszcie wysłuchanym. Rafał Ziemkiewicz zwrócił się bezpośrednio do redakcyjnego kolegi: „W miejscu pamięci symboliczne szubienice dla zdrajców nie są stosowne. W miejscu, gdzie walczy się o prawdę i ukaranie winnych wielkiej podłości – jak najbardziej. Widać inaczej już rozumiemy sens pewnych publicznych wystąpień".
Potrzask automatyzmu
W tej sprawie ujawnił się daleko posunięty automatyzm. W obu obozach każde odchylenie od normy jest traktowane natychmiast jak ostateczna zdrada. Automatyzm smoleński wynika oczywiście nie z przemyślenia sprawy, ale ze stosunku – na ogół nie wynikającego także z jakichkolwiek głębszych refleksji – do PiS, a zwłaszcza do Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli nie lubi się Kaczyńskiego (tak właśnie: nie lubi, bo na tym krytyczna refleksja wielu jego przeciwników się kończy), to trzeba: zachwycać się raportem Anodiny, uznawać Tomasza Hypkiego za wybitnego fachowca, odsyłać Antoniego Macierewicza do domu wariatów, naśmiewać się z hipotez o zamachu, uznawać, że Ewa Kopacz nie kłamała, twierdzić, że nie ma znaczenia ani to, czy generał Błasik był w kokpicie czy nie, ani to, czy Rosjanie przeprowadzili uczciwie sekcje zwłok – i tak dalej. Automatyzm działa nawet wbrew absolutnie pewnym i oczywistym faktom. Każde odstępstwo od tej linii skutkuje piętnem „pisiora" lub przynajmniej obawą, że takie piętno się dostanie.
W drugim obozie jest trochę podobnie, ale symetrii tu jednak nie ma i pisanie o niej byłoby niesprawiedliwe. Po pierwsze dlatego, że ten pierwszy obóz wspiera ludzi władzy, a to oni odpowiadają za oficjalne śledztwo. Po drugie – ponieważ sprzeciw wobec narracji oficjalnej bierze się z wątpliwości, a te nie prowadzą do jednej zatwierdzonej wersji. Jest oczywiście grupa ludzi, którzy są absolutnie przekonani, że doszło do zamachu, ale jeśli wysłuchać uczciwie tego, co mówią Jarosław Kaczyński czy Antoni Macierewicz – oni do tego grona nie należą. Choć o tym wariancie mówią faktycznie często, tyle że z zastrzeżeniami. Generalnie rzecz biorąc – przekonanie o tym, że oficjalne śledztwo nie daje żadnych odpowiedzi, a władza nie stara się wcale tego zmienić, nie oznacza automatycznie, że jest się zwolennikiem teorii zamachu. Tu nie ma jednorodności.
Walka o prawdę
Problem, na który wskazał Robert Mazurek, pozornie nie jest skomplikowany. Jeśli wczytać się rzetelnie w jego tekst, nie wynika z niego – jak sugerowali niektórzy oponenci – że należy sprawę Smoleńska odpolitycznić. Chodzi jedynie o to, że akurat 10 kwietnia, w miejscu, gdzie dwa lata wcześniej zbierali się ludzie o różnych politycznych sympatiach, nie powinno się organizować regularnego politycznego wiecu.