Zainteresował mnie powód owego wrzenia i okazało się - nie ukrywam, ku mojemu zdumieniu - że wrze z powodu tego, że premier postanowił odwiedzić cztery miasta, które są bezpośrednio zaangażowane w przygotowania do Euro 2012. Większość komentatorów i tak zwanych specjalistów od politycznego marketingu urządziła prawdziwe wyścigi, aby premierowi dołożyć, bo zajmuje się głupstwami, czyli swoim "PR" zamiast tym, co obchodzi prostego obywatela.
Publicystka nie zgadza się z porównaniem do PRL:
Przyznam nawet, że zdumiewa mnie znajomość obyczajów PRL i poetyki ówczesnych gospodarskich wizyt przez ludzi, którzy tak na oko ledwie do podstawowych szkół wtedy chodzili. Ponieważ PRL dość dobrze znam, na czym gospodarskie wizyty polegały, wiem, więc mogę zaświadczyć, że tak naprawdę jest to głęboka nieznajomość PRL, a przywoływanie tego porównania jest świadectwem umysłowego lenistwa. Gdy nie mamy nic świeższego do powiedzenia, nie znajdujemy celniejszej metafory, sięgamy po zużyte kalki.
I pisze:
Od władzy oczekuję bowiem, by zobaczyła na własne oczy i wzięła odpowiedzialność za stan przygotowań, sprawdziła na miejscu, nie dowierzając do końca urzędnikom, i dowartościowała ludzi pracujących przy przygotowaniach. By wokół zbliżającej się imprezy, która przynajmniej w mediach jawi się jako największe nieszczęście mogące Polskę spotkać, zaczęła budować wreszcie pozytywny klimat. Nawet rozmawiając z ludźmi w przedziale w pociągu, co akurat premierowi dobrze wychodzi, pod warunkiem wszakże, że to jakiś urzędnik bez asysty telewizyjnych kamer kupi wcześniej bilet. (...) Demokratyczne rządzenie polega także na takich gospodarskich wizytach i praktykuje to każda władza.