Zmiana na stanowisku prezesa NFZ ma kilka celów: odroczenie i zdezorganizowanie zapowiedzianych protestów lekarzy; usprawnienie komunikacji między resortem zdrowia a NFZ; wyciszenie płynącej z Funduszu krytyki ustawy refundacyjnej. Ale najważniejsze jest wzmocnienie pozycji ministra zdrowia, danie mu szansy na przeprowadzenie reform i zwiększenie jego odpowiedzialności za cały system. I nie chodzi tu o to, że prezes NFZ był w ochronie zdrowia głównym hamulcowym. Raczej Bartoszowi Arłukowiczowi znikł ostatni argument, który usprawiedliwiał całkowity paraliż ostatnich miesięcy.

Oprócz wprowadzenia w życie ustawy refundacyjnej, zresztą w atmosferze wielkiej awantury, w dziedzinie zdrowia nie działo się niemal nic. Teraz ministerstwo zapowiada przyspieszenie. Na początek - decentralizację NFZ. Co to jednak znaczy? Prawdziwą konkurencję w służbie zdrowia wprowadziłyby ubezpieczenia dodatkowe, zwłaszcza gdyby mogły dysponować przynajmniej częścią naszej obowiązkowej składki. O takich rozwiązaniach nikt jednak nie mówi, resort ucieka od rewolucyjnych haseł na rzecz spokojnej transformacji. Co oznacza, że realne jest wzmocnienie oddziałów wojewódzkich NFZ (które i tak są bardzo silne). Na bardziej reformatorskie działania zgodzić musiałby się premier i minister finansów. A na razie z pozycją Ministerstwa Zdrowia wobec nich jest krucho. Sprzeciw Jacka Rostowskiego już spowodował, że rządowi nie udało się przyjąć nawet prostych ustaw rozwiązujących bieżące problemy, np. pozwalających szpitalom obniżyć wydatki na horrendalne ubezpieczenia. O nastawieniu premiera świadczy zaś niemal dwutygodniowa zwłoka w odwołaniu prezesa NFZ. Każdy dzień oczekiwania na jego decyzję był odczytywany jako sygnał ostrzegawczy kierowany w stronę Arłukowicza.

Premier dał ministrowi szansę na nowe otwarcie, ale powszechne jest przekonanie, że jest to także ostatnia szansa. Jeśli wybuchnie kolejna awantura, jeśli nie uda się uniknąć sporu z lekarzami o recepty, jeśli w szpitalach wybuchnie bunt przeciw przekształceniom w spółki i programom oszczędnościowym, Arłukowicz stanowiska nie utrzyma.

Bunt w służbie zdrowia już się tli: bardzo ostre, lokalne konflikty w szpitalach, połączone z głodówkami, odchodzeniem z pracy i strajkiem absencyjnym już trwają, a wraz z zapowiadanym przez pielęgniarki rozbiciem miasteczka namiotowego w obronie publicznej służby zdrowia mogą narzucić postrzeganie całego systemu.

Minister dostał kilka tygodni czasu - daje mu je Euro, bo nawet pielęgniarki odkładają swój protest na po turnieju. Ale musi się spieszyć - tych kilka tygodni to nie jest dużo.