Zawsze można przyłożyć ministrowi, by odwrócić uwagę od gromów, jakie posypały się na posłankę dr hab. Krystynę Pawłowicz za styl debaty o związkach partnerskich. Szczególnie wówczas, gdy w środowisku akademickim tak potrzebna jest dyskusja o tym, że tytuł naukowy jest też etycznym zobowiązaniem.
Redaktor Piotr Skwieciński na łamach „Rzeczpospolitej" („Hunwejbinizm minister Kurdyckiej", 31 stycznia 2013 r.) postanowił więc przyłożyć mi za Kodeks Etyki Pracownika Naukowego. Pan redaktor, podważając kompetencje ministra, niekoniecznie poczuwa się do obowiązku weryfikowania własnej wiedzy i argumentów, którymi z takim wdziękiem okładał mnie w swoim komentarzu. Otóż pragnę panu wyjaśnić, że nie jestem autorką tego kodeksu, nie miałam na jego treść żadnego wpływu. Kodeks wypracowała niezależna komisja ds. etyki w nauce, działająca w Polskiej Akademii Nauk pod kierunkiem prof. Andrzeja Zolla i przy udziale tak znaczących autorytetów naukowych, jak prof. Maciej Grabski, prof. Andrzej Górski oraz byłych rektorów tak znaczących uczelni, jak Uniwersytet Jagielloński (prof. Franciszek Ziejka), Uniwersytet Warszawski (prof. Piotr Węgleński) i Politechnika Warszawska (prof. Tadeusz Luty). Przyjęło go swoją uchwałą z 13 grudnia 2012 r. Zgromadzenie Ogólne Polskiej Akademii Nauk, któremu przewodniczy prezes PAN prof. Michał Kleiber.
Jeżeli twierdzi pan, że naukowcy stworzyli i uchwalili Kodeks Etyki jako narzędzie politycznych represji dla ministra, to doprawdy gratuluję „przenikliwości". Tym bardziej że kodeks ten nie został opublikowany w formie jakiejkolwiek decyzji czy zarządzenia ministra nauki.
Kodeks Etyki Pracownika Naukowego to przemyślany zbiór drogowskazów dla ludzi nauki, a wartości, o jakich pisałam w swoim komentarzu, wypływają wprost z treści tego dokumentu. Kodeks przypomina zatem, że w nauce ważna jest sumienność, bezstronność, niezależność od rozmaitych ideologicznych, politycznych i biznesowych wpływów. Obowiązkiem uczonego jest sprzeciwianie się stwierdzeniom sprzecznym z wiedzą naukową. Że w nauce pierwszeństwo musi mieć zawsze merytoryczna, naukowa dysputa. Znalazło się w Kodeksie także zdanie o tym, iż naganne jest wykorzystywanie naukowego autorytetu w publicznych wypowiedziach „spoza obszaru swoich kompetencji". A każdy, kto zatrudnia naukowców, jest odpowiedzialny za ujawnianie i wyjaśnienie wszelkich etycznych naruszeń. Jako minister nauki życzyłabym i sobie, i wszystkim uczonym, by ten kodeks był powszechnie znany i przestrzegany.
Jednak by ucieszyć pana redaktora, dodam, że miałam wpływ na treść kodeksu etycznego – ale stworzonego dla służby cywilnej. Przewodniczyłam zespołowi, który go tworzył za czasów rządu Jerzego Buzka, został wprowadzony w życie, gdy władzę sprawował już rząd Leszka Millera. Bo kodeksy etyki – także dla pracowników akademickich – nie są czymś wyjątkowym i nieznanym w świecie, stosuje się je powszechnie w większości krajów.