W „Rzeczpospolitej" z 31 maja 2013 r. ukazał się artykuł odnoszący się do tekstu Ryszarda Praszkiera „Żyd, polski patriota". W artykule tym Henryk Markiewicz przypomina, że były w Polsce przedwojennej postulaty odebrania Żydom praw obywatelskich oraz dostępu do urzędów i wyższych uczelni. Jednocześnie zarzuca Ryszardowi Praszkierowi, że „konsekwentnie nazywa Polakami pochodzenia żydowskiego całą etnicznie żydowską ludność, zamieszkałą w przedwojennej Polsce". Nie zgadza się z tym twierdząc, że były wśród tej ludności osoby identyfikujące się jako Polacy, ale przeważali ludzie uważający się zdecydowanie za Żydów, o nieskrystalizowanej świadomości narodowej – byli tylko żydami w sensie wyznawania judaizmu.
Moim zdaniem, patrząc na współczesną politykę, jaką poszczególne państwa prowadzą w zakresie asymilacji mniejszości etnicznych i napływających emigrantów, nie da się tak rozumować. Wszyscy na pewno byli obywatelami polskimi, bo straty ludności w drugiej wojnie światowej obejmują całą ludność II Rzeczypospolitej.
Dzisiaj w świecie nabywa się prawa obywatelskie po zdaniu egzaminu z języka kraju, w którym chce się żyć i pracować, po zapoznaniu się z jego konstytucją. Pewne powszechne prawa są dostępne dla wszystkich, natomiast w przypadku wielu ważnych funkcji publicznych prawa te są ograniczone. Zatem zarzut, że formułowano postulaty odebrania Żydom praw obywatelskich – odebrania tym, którzy nie chcieli być polskimi obywatelami nazywanymi Polakami żydowskiego pochodzenia – jest chybiony. Takie postulaty, wydaje mi się, były słuszne. Więcej, wyprzedzały one inne państwa w zakresie polityki asymilacyjnej.
Jak dopuścić do urzędów osoby nieznające języka państwa, w którym chcą pełnić funkcje publiczne, jego historii czy konstytucyjnych praw? Bez sensu jest pisanie o odbieraniu praw obywatelskich tym, którzy ich nie nabyli, bo nie chcieli.