Dla przeciętnego odbiorcy mediów, sprawa Kuby Wojewódzkiego, a więc sensacyjne doniesienia o ataku "żrącą substancją", rzekome nacjonalistyczne hasła wykrzykiwane przez napastnika i wiele innych wątków, spośród których właściwie żaden nie doczekał się potwierdzenia - cała ta sprawa może się wydawać po prostu jednym z wielu ekscesów wiecznego narcyza-skandalisty żyjącego z kolejnych tanich sensacji. Jednak, jak nauczyła nas telewizja poprzez seriale takie jak "Z archiwum X", nic nie jest takie, jakim się wydaje.
Szczęśliwie, nie brakuje w naszym kraju współczesnych agentów Mulderów. Jednym z nich jest Michał Karnowski, który na łamach pewnego tygodnika o bardzo ładnym tytule, odkrywa całą prawdę stojąca za aferą Wojewódzkiego. Nie był to bowiem indywidualny wybryk marnego skandalisty. W grę wchodzą dużo ciemniejsze siły i zamiary.
Niektórzy sądzą, że to narzucanie bzdurnych tematów z nakazem radowania się, to organizowanie nagonek z rozkazem potępiania to wynik mechanizmów rynkowych. Po części tak, lecz istotą zjawiska jest chęć zdezorientowania Polaków. Mają nie odróżniać rzeczy istotnych od hucpy, poważnych zagrożeń od nadmuchanych strachów.
Przykładem takiej operacji było ogłoszenie przez 50-letniego trefnisia, Jakuba Władysława Wojewódzkiego, iż został napadnięty, oblany żrącym kwasem, a agresor wykrzykiwał hasła prawicowe. Media zawyły: faszyzm u bram, biją dziennikarzy. Gościłem wtedy w jednej z telewizji. Cztery inne osoby uczestniczące w dyskusji domagały się ode mnie natychmiastowego potępienia tego „faszystowskiego" czynu i prawicy jako rzekomo za to odpowiedzialnej. Gdy wskazywałem, że tak naprawdę nic o tej sprawie nie wiemy, że zachowanie Wojewódzkiego, opóźnianie zeznań i dostarczenia materiału dowodowego budzi wątpliwości, w oczach dyskutantów zapaliły się iskierki potępienia.
Podsumujmy. Cała sprawa była operacją, w której udział wzięli Kuba Wojewódzki we współpracy z "propagandową maszynerią sprzężoną z obozem władzy", a jej celem było zdezorientowanie Polaków. Nie chodziło o pogoń za sensacją, to nie była naiwność lub tak częste u nas przedwczesne ferowanie wyroków. Nic z tych rzeczy. Jednym słowem: spisek. A jednak już w następnym akapicie Karnowski zmienia nieco swoją wersję, mówiąc że w sprawie chodziło o jakieś osobiste porachunki.