Grupa Wyszehradzka przy uroczystych okazjach jest chwalona jako cenna inicjatywa regionalna, partner globalnych potęg i forum demonstrowania jedności Europy Środkowej. Nie inaczej było w zeszłym tygodniu, gdy szefowie rządów czwórki spotkali się w Budapeszcie, by zakończyć przewodnictwo Węgier i przekazać pałeczkę Słowacji. Tyle że deklaracje rozchodzą się z prozą życia. Widać to wyraźnie w okresie ostrych zawirowań na Wschodzie, które rykoszetem uderzyły też w nasz region.
Donald Tusk mówił o „bezcennym" poparciu dla forsowanego przez niego projektu unii energetycznej ze strony regionalnych partnerów. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to poparcie raczej formalne. Jak inaczej odebrać odcięcie się premiera Czech Bohuslava Sobotki od pomysłu ujednolicania cen zakupu surowców energetycznych, zanim w ogóle rozpoczęła się dyskusja nad tym zagadnieniem? Jak traktować deklaracje solidarności, gdy Węgry i Słowacja – związane importem ropy i gazu – biorą na siebie kolejne zobowiązania uzależniające je od Rosji?
Oczywiście nasi partnerzy twierdzą, że to umowy czysto handlowe i nie mają nic wspólnego z polityką. Czyżby? Wystarczy prześledzić bardzo stonowane reakcje Budapesztu na rozwój wypadków na Ukrainie, by nabrać przekonania, że odsetki od wielkich kredytów branych od mocarstw spłaca się nie tylko w pieniądzach.
Jeszcze wyraźniej widać to w przypadku Słowacji, której premier uchodzi wręcz za najbardziej prorosyjskiego przywódcę państwa w całej Unii Europejskiej. Z ust Roberta Fica nie padło słowo poważnej krytyki pod adresem Moskwy w kontekście Ukrainy (trudno za takie uznać ogólnikowe wspólne deklaracje poparcia dla Kijowa). Nawet rewersy gazowe ze Słowacji na Ukrainę otwarto bardziej pod wpływem unijnych nacisków niż z powodu odczuwanego w Bratysławie poczucia solidarności z Kijowem.
Pod rocznym przewodnictwem Słowacji w Grupie Wyszehradzkiej skoku jakościowego we wzajemnych relacjach trudno będzie się spodziewać. Wprawdzie podczas bratysławskiej konferencji Global Security Forum przyjęto projekt utworzenia wspólnej wyszehradzkiej grupy bojowej, ale rzecz nie w działaniach na pokaz. Przy widocznej rozbieżności poglądów i interesów łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której grupa ta lepiej niż do wspólnych misji nadawać się będzie do defilad w tle spotkań prezydentów.