Jerzy Surdykowski: Wszyscy jesteśmy lemingami

Grillujcie sobie spokojnie, a zimą jedźcie na narty, tylko głosujcie na nas. Taki przekaz ma zagwarantować partii rządzącej trwanie u władzy. Tyle że opozycja również nie odnosi się do realnych wyzwań – pisze publicysta.

Publikacja: 07.12.2014 19:55

Jerzy Surdykowski: Wszyscy jesteśmy lemingami

Foto: Fotorzepa/R. Pasterski

Niniejszy tytuł to świadome nawiązanie do słynnego eseju Jana Józefa Lipskiego z 1981 roku. Tam chodziło o głęboki w owych czasach i nieusuwalny podział pomiędzy Polakami. Ale tamto pęknięcie i tamte czasy niosły pewną nieśmiałą jeszcze nadzieję, która zwyciężyła szybciej niż by się ktokolwiek spodziewał, bo już w 1989 roku.

Dzisiaj – jak mi się wydaje – nie widać sensownego wyjścia na dającym się objąć umysłem horyzoncie. Sytuacje bez wyjścia jednak nie istnieją: historia toczy się dalej, tylko czasem najgorszą z możliwych koleją. Dlatego wyjście może być gwałtowne, dramatyczne i zaskakujące. Staniemy przed nim za kilka, najdalej kilkanaście lat.

Dzisiejszą Polskę, przynajmniej tą jej część, która interesuje się polityką, zamieszkują dwa skłócone i nieznajdujące wspólnego języka plemiona. Według pierwszego demokracja sprawdziła się znakomicie, a kraj rozwija się wzorowo, czego dowodem są nie tylko powstające na naszych oczach autostrady, hale widowiskowe czy uruchamiany właśnie pociąg Pendolino, ale także awans dotychczasowego szefa rządu i partii reprezentującej owe plemię na najwyższe stanowisko w jednoczącej się Europie.

Owszem, zdarzają się nieuniknione awarie i niedociągnięcia, tu i ówdzie pojawia się bałagan albo korupcja, ale wszystko to stopniowo da się usunąć i uładzić, a zresztą gdzież w świecie rozwój przebiega bez zakłóceń? Utwierdzeniu obowiązujących w tym plemieniu poglądów służą liczne dowody i dane statystyczne z imponującym wzrostem dochodu narodowego, zmniejszaniem się strefy ubóstwa, przedłużaniem średniej długości ludzkiego życia, ogromem funduszy rozwojowych Unii Europejskiej nam właśnie przyznanych, pozytywnymi opiniami zachodnich mediów i tak dalej...

Ostatnie wybory samorządowe może i były dla tego plemienia lekkim ostrzeżeniem, ale nie za bardzo, bo nie przegrali z kretesem, a przeciwnik za bardzo nie wygrał. Przeto w decydującym dla obsady najwyższych stanowisk roku przyszłym będzie nie najgorzej, tym bardziej, że objęcie władzy przez wodza plemienia przeciwnego byłoby katastrofą dla pięknie się rozwijającej ojczyzny, a nie ma gorszego szkodnika i podpalacza niż owa postać.

Pod totemami do wyborów

Zupełnie inaczej widzi swoją ojczyznę plemię przeciwne. Jedynym pozytywnym okresem jej dziejów były dwa lata, kiedy myśmy rządzili. Oddanie władzy wrogiemu plemieniu w wyniku nieszczęśliwie przegranych wyborów, to katastrofa, która twa już ponad siedem lat. Nie ma gorszego rządu i bardziej nieudolnych polityków, niż ci, których wtedy wybrano. Kraj niszczeje, rośnie strefa ubóstwa, zwalczana jest nasza święta religia, marnotrawione fundusze europejskie. Urzędująca dziś głowa państwa została wybrana przez przypadek i nie należy się z takim spotykać. Prawie pięć lat temu zamordowano prawdziwego prezydenta i czołówkę najlepszych polityków, a bezczelny szaman wrogiego plemienia jeszcze się ściskał z obcym mordercą. Ostatnie wybory podstępnie sfałszowano, przez co pozbawieni zostaliśmy należnego nam zwycięstwa. Kraj ma dobre recenzje na Zachodzie jedynie dlatego, że obecne jego kierownictwo ulega grasującym tam obcym siłom zaniedbując walki o krajowe interesy.

Cóż z tego, że nie ma wielu przekonywujących dowodów na poparcie tych tez? Dane statystyczne mówią coś innego, ale pewnie są nierzetelne. Nie dało się wykazać niezbicie, że w Smoleńsku był zamach, a podczas wyborów fałsz, ale o to mniejsza, od dowodów ważniejsza jest wiara. Podobnie jest niestety z plemieniem przeciwnym i liczbami, jakie ma w zanadrzu na poparcie tego, co głosi. Nie są one sfałszowane lub nierzetelne, ale omijają istotę sprawy, o czym będzie mowa za chwilę. Do tej istoty nie warto i nie należy sięgać. Ważna jest wiara zupełnie podobna do wiary przeciwnika: pod żadnym pozorem nie dopuścić wroga do władzy, nie dać ucha jego miazmatom.

Z takim przekonaniem i pod takimi plemiennymi totemami idziemy do najważniejszych dla Polski przyszłorocznych wyborów. Nic dziwnego, że wszelka spokojna rozmowa międzyplemienna jest niemożliwa.

Łatwo wykazać – posługując się liczbami, a nawet prostym oglądem rzeczywistości – że jedno z plemion ma rację, a jego przeciwnicy sami pogrążają się w oparach zaciemniającej rzeczywistość nienawiści. Rzeczywistość jaka jest, każdy widzi: imponujące budowy są kończone na naszych oczach, kraj się zmienia, awansujemy coraz bliżej prawdziwego Zachodu. Oby tak dalej! „Byczo jest" – jak powiadał przed wojną niezapomniany Nikodem Dyzma.

Niestety, imponujący w ostatnim dziesięcioleciu rozwój kraju odbywa się za cudze pieniądze. Nie całkiem na kredyt marnotrawnie przejadany w imię złudzenia chwilowego dobrobytu, jak w czasach Edwarda Gierka, ale za dotacje rozwojowe Unii Europejskiej, które płyną szerokim strumieniem od naszego tam wstąpienia w 2004 roku. Oczywiście przyczyniają się do wzrostu zadłużenia, bo do każdej inwestycji z unijnym wsparciem trzeba dodawać swój wkład.

Ale nie w tym problem. Od dziesięciu lat (a poniekąd i wcześniej, bo korzystaliśmy w mniejszym zakresie z dotacji przedakcesyjnych) ten dopływ gotówki napędza gospodarkę, kreuje nowe miejsca pracy, pobudza wzrost, ułatwia bezpieczne omijanie światowych kryzysów, jak w latach 2008-2009, kiedy Polska okazała się przesławną „zieloną wyspą" gospodarczej pomyślności w stagnacyjnej wtedy Europie.

Problem jest w tym, że nie robimy nic, a w najlepszym razie bardzo niewiele, aby – korzystając z ulgi przyniesionej przez członkostwo w Unii – wykreować nowe dziedziny wytwórczości, które staną się źródłem wpływów i motorem rozwoju już w niedalekiej przyszłości, kiedy unijnych dotacji zabraknie. Aby tak zreformować system administracyjny i finansowy państwa, żeby poradziło ono sobie, gdy będzie zdane tylko na własne siły. Unijne wsparcie znacznie zmaleje już za siedem lat, a potem całkowicie się skończy.

Przespaliśmy minioną dekadę pomyślności, wszystko wskazuje na to, że kolejne lata też prześpimy. Aż do nieuchronnego twardego lądowania. Ale wtedy na czele plemienia i zapewne kraju stać będą zupełnie inni wodzowie. Niech się oni martwią! Szeregowi członkowie i sympatycy rządzącego plemienia tego nie zauważają, funkcyjni szamani o tym nie mówią. Najważniejsze, że jest ciepła woda w kranie i jutro będzie jeszcze cieplejsza.

Dlatego jedyną strategią pozwalającą skutecznie utrzymać się przy władzy jest usypiający populizm. Widzicie, że jest dobrze, więc będzie jeszcze lepiej. Grillujcie sobie spokojnie, a zimą jedźcie na narty, tylko głosujcie na nas. Najważniejsze, by nie dopuścić do rządzenia podpalaczy i szkodników. O trudnych sprawach i niezbędnych reformach nie będziemy mówić, by nikogo nie drażnić, Byczo jest!

Można byłoby przypuszczać, że w odpowiedzi opozycja wprowadzi do publicznej dyskusji owe sprawy trudne i zaniedbane, zatrąbi na alarm, przebudzi ze snu. Nie czyni tego, ale motywowana, czym innym niż nieudolnością, bądź zaślepieniem, jak imputują jej krytycy. Powodem jest prosta kalkulacja polityczna, podobna zresztą do obowiązującej po przeciwnej stronie barykady: gdyby podjąć dyskusję o sprawach trudnych, trzeba byłoby czegoś od obywateli żądać, zaproponować im pewne wyrzeczenia i wytyczyć granice.

Ale kto przebudzony ze snu, z uznaniem przyjmie dokuczliwą pobudkę? Dlatego w odpowiedzi na populizm usypiający trzeba zastosować populizm przeciwnego znaku: mowę złości i nienawiści. W mowie tej wszystko, co czynią wodzowie i szamani przeciwnego plemienia jest z samej istoty złe, a oni zdradzieccy, zaprzedani obcym, a w najlepszym razie „o dwa poziomy niżej". Ci, którzy ich popierają to bezmyślne lemingi, tłumnie podążające za fałszywymi znakami. W ten sposób można zgromadzić pod sztandarami wszystkich sfrustrowanych i niezadowolonych, pragnących zmian, ale niemających ochoty lub zdolności na ich przemyślenie.

Łatwo jest potępiać taką narrację, ale większą winę ponosi populizm plemienia dziś rządzącego, bo usypiając odwraca się plecami do rzeczywistych problemów stojących przed Polską i zachęca wyborców do bezmyślności. Plemię przeciwne idzie tym śladem, stosując to, co jest możliwe i co wydaje się mu skuteczne. Jedno tylko w jego narracji jest prawdziwe: wszyscy jesteśmy lemingami, PiS-owcy także!

Wspólna bieda

Tak podzieleni, nienawistni i niezdolni do obywatelskiego dialogu stoimy wobec bliskiej już perspektywy najważniejszych wyborów, które w 2015 roku zadecydują najpierw o prezydenturze, a wkrótce potem o składzie parlamentu. Dwie ojczyzny, dwa populizmy i prawie nic pomiędzy nimi.

Nie nawołuję do świętej zgody. Różnica zdań i merytoryczny spór pomiędzy nimi jest podstawą demokracji. Ale z demokracji pozostało nam już tylko głosowanie. Reszta właśnie przepada. Próby stworzenia czegoś innego, nieuwikłanego w plemienny populizm, spełzają na niczym. Dowodem los Jarosława Gowina, który próbował podjąć dialog, ale kończy żałośnie jako plemienna przystawka. Inni próbowali przebić się przez hałas bitewny również populistycznym wrzaskiem odmiennym od tego dwugłosu albo nawet kabaretem, ale nie mogli zyskać powodzenia, skoro tamte głosy dominują na scenie. Dowodem jest los inicjatyw Janusza Palikota albo Janusza Korwin–Mikkego.

Którekolwiek z plemion wyjdzie zwycięsko z tych wyborów, będzie to sukces minimalny, a uzyskana większość niewielka, bo każde apeluje do własnych szeregów. Żadna z dwu odmiennych ojczyzn nie okaże się jedynie prawdziwą. Przegra Polska, bo obie nienawistne narracje nie odnoszą się do jej rzeczywistych problemów. Dopiero po nieuchronnym twardym lądowaniu okaże się, że jest ona jednak ojczyzną wspólną, pogrążoną we wspólnej biedzie.

Autor jest dziennikarzem i pisarzem. W latach 1980–1990 wiceprezes SDP. Były konsul generalny RP w Nowym Jorku i były ambasador RP w Bangkoku

Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Publicystyka
Kazimierz Groblewski: Sztaby wyborcze przed dylematem, czy już spuszczać bomby na rywali
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Karol Nawrocki w Białym Domu. Niedźwiedzia przysługa Donalda Trumpa
analizy
Likwidacja „Niepodległej” była błędem. W Dzień Flagi improwizujemy
Publicystyka
Roman Kuźniar: 100 dni Donalda Trumpa – imperializm bez misji
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku