Prezydent Bronisław Komorowski poinformował, że podpisał ustawę o in vitro, co oznacza, że ustawa wejdzie w życie. To znaczy, że prezydent nie posłuchał apeli środowisk katolickich — w tym hierarchów Kościoła — którzy apelowali o niepodpisywanie tej ustawy.

Komorowski postąpił w stylu, do którego zdążył nas przyzwyczaić w czasie swej prezydentury. Kontrowersyjne projekty autorstwa PO podpisywał, jednocześnie jednak znajdował w nich pojedyncze kwestie, które mu się nie podobały — i kierował je do Trybunału Konstytucyjnego. W ten sposób i wilk był syty i owca cała.

Tym razem, pewnie po raz ostatni, też tak postąpił. Zdaniem prezydenta możliwość pobierania komórek rozrodczych od dawcy, który jest niezdolny do świadomego wyrażenia zgody, może być niezgodna z konstytucją i prawem międzynarodowym. Dlatego ten punkt nowej ustawy Komorowski skierował do Trybunału Konstytucyjnego.

Decyzja Komorowskiego sprowadza się w praktyce do tego, że o kształcie in vitro w Polsce zdecydują sędziowie konstytucyjni. Ale i bez wniosku prezydenta, tak by się stać musiało. Opozycja, głównie PiS, rozważa własne wnioski do Trybunału. Niewykluczone też, że nowy prezydent znajdzie w ustawie znacznie więcej przepisów, które uzna za niekonstytucyjne. Poglądy Andrzeja Dudy na in vitro nie są do końca jasne, ale bliżej mu na pewno do hierarchów przeciwnych tej metodzie, niż do Komorowskiego, który jest jej zwolennikiem.

Nowy prezydent także może skierować do TK własny wniosek w sprawie ustawy o in vitro. Wszystko to dowodzi, że ustawa o in vitro w obecnym kształcie nie jest ani kompromisem między największymi partiami, ale nawet wewnątrz środowiska PO. I jeszcze nie raz będzie przedmiotem nie tylko światopoglądowych, ale też politycznych kontrowersji.