W polskiej polityce zagranicznej co jakiś czas pojawia się pokusa klientelizmu. Chodzi o ustawianie się w roli podopiecznego w stosunku do patrona, którym naturalnie są Stany Zjednoczone. W przypadku Polski tylko one mogą odgrywać taką rolę i Warszawa niekiedy decyduje się na rolę klienta, który kupuje w Waszyngtonie taki status, czyli pozycję i bezpieczeństwo. Kupuje w sensie dosłownym i przenośnym, to znaczy lokując tam wielkie zakupy, zwłaszcza sprzętu zbrojeniowego, oraz udzielając aktualnej polityce USA bezwarunkowego poparcia.
Po raz pierwszy przydarzyło się to w kontekście wojny przeciwko Irakowi, do której Polska przystąpiła wbrew prawu i faktom, licząc na szczególne względy w Białym Domu. Wojna okazała się katastrofalnym błędem, a korzyści za nasz udział były dużo poniżej oczekiwań. Po raz drugi relację klientelistyczną rządzące Polską PiS zbudowało w czasach Donalda Trumpa. Wtedy, oprócz silnej zbieżności ideowej (populistyczny nacjonalizm), pojawiła się tożsamość instynktów politycznych. Trump wręcz oczekiwał od swoich partnerów zagranicznych tego rodzaju postawy, zaś PiS rozumiało tę logikę, bo taką socjotechniką posługiwało się w kraju. Dla Warszawy dodatkowym czynnikiem była konfrontacja z UE. Trump także Wspólnoty nie znosił, bo była zbyt duża i nie pozwalała mu traktować się jak wasala. Nawiązując szczególne relacje z Trumpem, rządzące Polską PiS mogło się nie liczyć z Brukselą, Berlinem czy Paryżem. Ilustracją tej zależności od Waszyngtonu było słynne zdjęcie zgiętego w pół prezydenta Andrzeja Dudy podpisującego deklarację uniżoności w stosunkach dwustronnych obok rozpartego na fotelu Trumpa.
Patron musi wiedzieć, że inwestujemy
Od agresji Rosji na Ukrainę mamy w tym zakresie kolejne déjà vu. Paradoksalne może się wydać to, że tym razem relację klientelistyczną prezydent i rząd budują wobec prezydenta Joe Bidena, z którego zwycięstwem nad Trumpem długo nie chcieli się pogodzić. Na niemal rok w stosunkach z USA zapanował wtedy chłód. Wojna za naszą wschodnią granicą natychmiast to zmienia. Ideowe antypody przestają dzielić administrację Bidena i władze w Warszawie. Wcześniej obozowi władzy za partnerów zagranicznych wystarczali Orbán, Le Pen i Salvini, czyli przyjaciele Putina. W obliczu zagrożenia ze wschodu to Ameryka stała się niezbędna. Ale też ze względu na wielkość i położenie geostrategiczne Polska, taka jaka jest, jest potrzebna Ameryce. Teraz Waszyngton musi przymknąć oko na ciemne sprawki PiS w sprawach praworządności czy demokracji. I o to właśnie chodzi obozowi władzy w Polsce.
Czytaj więcej
Obserwujemy dzisiaj najpoważniejszy kryzys w relacjach pomiędzy dowództwem armii, a cywilnym zwierzchnictwem. I to pomimo tego, że prezydent jest skłonny stanąć po stronie wojska.
I ponownie, nauczony przez Orbána socjotechniki klientelizmu wewnątrzkrajowego, PiS ustawia się w roli klienta wobec Waszyngtonu. W polityce zagranicznej Polska PiS stawia wszystko na Amerykę. Stąd częste kontakty na wysokim szczeblu, stąd nadmiarowe zakupy broni, ale też urządzeń do energetyki atomowej w USA. Stąd premier Morawiecki w Waszyngtonie popiera stanowisko USA ws. Tajwanu i ostentacyjnie dystansuje się od znanej wypowiedzi Emmanuela Macrona. Patron musi wiedzieć, że w niego inwestujemy, że może na nas polegać tam, gdzie inni mają wątpliwości, z pewnością potrafi się odwdzięczyć. I to się sprawdza. Kiedy dziś słyszę wypowiedzi naszych polityków, że dzięki szczególnej relacji z USA Polska staje się centralnym elementem bezpieczeństwa międzynarodowego (!), to przypominają mi się słowa naszych polityków z miesięcy poprzedzających inwazję na Irak, że wspólnie z USA kształtujemy lepszy świat… Kto nam zabroni wygadywać takie głupoty, skoro za plecami wujek Joe.