Polityka historyczna rodziła się w naszym kraju w strasznych bólach. I nie chodzi tu jedynie o jej materię, w przeważającej części traumatyczną, zanurzoną w śmierci i cierpieniu przeszłość, ale sam koncept jej wykorzystywania.

Na początku obecnego wieku stosunek do polityki historycznej – a w zasadzie tego, czy ją w ogóle uprawiać – był osią jednego z najgorętszych ówczesnych sporów. Jej przeciwnicy podnosili głównie „argument z prawdomówności” – twierdzili, że instrumentalizacja przeszłości może stać się pierwszym etapem do jej zakłamywania; narodowego festiwalu samookłamywania. Tamten spór dawno już się zakończył. Dziś na stole nie leży już kwestia „czy”, ale „jaką” politykę historyczną powinniśmy prowadzić. Co samo w sobie wydaje się dość zdrowym podejściem do sprawy. Są jednak chwile, gdy tęsknię do tamtych debat, do „kotwicy wątpliwości” zarzucanej przez sceptyków. Niektórym politykom i publicystom chyba się bowiem wydaje, że przeszłość jest jak czysta kartka papieru – przyjmie wszystko, można będzie rozpisać na niej dowolną interpretację dziejów. A w razie potrzeby zmiąć, wyrzucić i rozpocząć pisanie historii od nowa.

Tego typu próby podejmowane są ostatnio zwłaszcza w kontekście polsko-ukraińskich relacji.

Próby zszywania ich na siłę wybitnie grubymi nićmi albo przeciwnie, prucia w niewygodnych miejscach. Przepisywane na nowo są dzieje polskich (czy, jak chcieliby niektórzy, polsko-ukraińskich) powstań czy nawet jeszcze dalej, polityka wschodnia I Rzeczypospolitej. Wszystko po to, by uzasadnić odwieczność i nieuniknioność wspólnoty losu i interesu między Polską i Ukrainą. A jeśli fakty nie zgadzają się z tą opowieścią – tym gorzej dla faktów. Nawet gdy razem z historyczną prawdą opiera się jej również polityczna wola samych Ukraińców.

Bo nie chodzi już tylko o to, że do tego narracyjnego tanga trzeba dwojga (a partner uparcie podpiera ścianę), ale przede wszystkim o stosunek do historii jako takiej; granice jej elastyczności. Te zaś wyznacza teraźniejszość, która jest prostą wypadkową przeszłych zdarzeń, podejmowanych decyzji; bohaterstwa i zbrodni, tragedii i triumfów. Przeszłość nie da się zakląć ani zakrzyczeć. Jest obecna w dzisiejszych decyzjach, symbolach, w tym, jakich bohaterów czcimy, a których spychamy (czy którzy raczej sami się zepchnęli) w niepamięć. A więc narracja historyczna nie może abstrahować od faktów. Inaczej jest nie tylko kłamliwa, ale i zwyczajnie nieskuteczna.