Łukasz Warzecha: Niemy zachwyt Ameryką

Rząd PiS jest zapatrzony w Waszyngton jak cielę w malowane wrota.

Publikacja: 15.02.2023 03:00

Łukasz Warzecha: Niemy zachwyt Ameryką

Foto: Bloomberg

Polacy mają do Ameryki stosunek magiczny i nabożny zarazem. O tym, skąd to się wzięło, można by napisać książkę. Pierwszych tropów trzeba by zapewne szukać w czasach, gdy Tadeusz Kościuszko budował nad rzeką Hudson fort West Point.

Ameryka była daleko, a to, co jest daleko, łatwo idealizować. Swoje nieliczne podboje i wojny w okresie kształtowania się amerykańskich granic także prowadziła daleko od Europy, więc w nas one nie uderzały. W drugiej połowie XIX w. była dla wielu ziemią obiecaną. Kto odbył katorżniczą podróż z ubogiej Galicji do Nowego Jorku i w końcu znalazł się w lepszym świecie, nie skarżył się na upokorzenia doznane podczas selekcji na Ellis Island ani na jakieś niedostatki – bo i tak miał zwykle o wiele lepiej niż w dawnym domu.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: Higiena demokracji

Potem były tezy prezydenta Wilsona, które przyczyniły się do odrodzenia niepodległej Polski. Była Eskadra Kościuszkowska, gromiąca z nieba nacierających Sowietów, a podparta rodzinną opowieścią Meriama C. Coopera o jego prapradziadku, na rękach którego miał pod Savannah umrzeć Kazimierz Pułaski. No, a po II wojnie światowej w ogóle nie było już o czym dyskutować: Polska znalazła się pod faktyczną sowiecką okupacją, a Stany Zjednoczone były filarem wolnego świata. „Panie Truman, spuść ta bania, bo to nie do wytrzymania”, „jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa” – mówiły rymowanki z drugiej połowy lat 40.

Bezkrytyczna fascynacja USA tworzyła się zatem przez kilkaset lat. Nie mieliśmy w historii momentów zawodu, takich jak choćby Węgrzy, których w 1956 r. kontrolowane przez Amerykanów Radio Wolna Europa zagrzewało do buntu, obiecując pomoc, która nigdy nie nadeszła, a węgierska rewolucja została brutalnie rozjechana sowieckimi czołgami.

W III RP niby stosunek do poszczególnych administracji był funkcją naszych wewnętrznych wojenek – co samo w sobie jest ogromnie infantylne – ale ostatecznie dziecinny podziw dla USA zawsze bierze górę. Nasza polityka zagraniczna w sensie strategicznym była, poza drobnymi wyjątkami, jednowektorowa. Poziom wynikającej z tego uległości najlepiej ilustrował czas, gdy ambasadorem w Warszawie była pani Georgette Mosbacher. Dyplomaty tak otwarcie bezczelnego w deklarowaniu nawet nie sugestii, ale po prostu żądań, nigdy jeszcze w budynku (skądinąd paskudnym) przy Alejach Ujazdowskich nie było. Ale zapatrzony w Waszyngton jak cielę na malowane wrota rząd PiS pozwalał na sobie jeździć jak na łysej kobyle. I nie dało się tego uzasadnić nawet faktyczną zależnością od USA w sferze bezpieczeństwa.

Subtelniejsi krytycy takiego stanu rzeczy stwierdzali, że relacja między Polską a Ameryką jest mało partnerska. Dosadniejsi mówili wprost, że jest wasalna. Wojna między Rosją a Ukrainą ten stan jedynie pogłębiła.

Dlatego łatwo można przewidzieć, jak przebiegnie wizyta prezydenta Bidena, skądinąd jeszcze nie tak dawno traktowanego przez polityków PiS z kpiną i pogardą. Ze strony gościa będzie mnóstwo chwalenia, klepania po plecach, zachwytów nad Polską, a wszystko po to, żeby utrzymać nas w stanie niemego zachwytu wobec naszego wielkiego protektora zza oceanu. I zapewniam państwa: to się znowu uda. Zawsze się udaje.

Autor jest publicystą „Do Rzeczy"

Polacy mają do Ameryki stosunek magiczny i nabożny zarazem. O tym, skąd to się wzięło, można by napisać książkę. Pierwszych tropów trzeba by zapewne szukać w czasach, gdy Tadeusz Kościuszko budował nad rzeką Hudson fort West Point.

Ameryka była daleko, a to, co jest daleko, łatwo idealizować. Swoje nieliczne podboje i wojny w okresie kształtowania się amerykańskich granic także prowadziła daleko od Europy, więc w nas one nie uderzały. W drugiej połowie XIX w. była dla wielu ziemią obiecaną. Kto odbył katorżniczą podróż z ubogiej Galicji do Nowego Jorku i w końcu znalazł się w lepszym świecie, nie skarżył się na upokorzenia doznane podczas selekcji na Ellis Island ani na jakieś niedostatki – bo i tak miał zwykle o wiele lepiej niż w dawnym domu.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Boguslaw Chrabota: Jarosław Kaczyński podpina się pod rolników. Na dłuższą metę wszyscy na tym stracą
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Czy rekonstrukcja rządu da nowe polityczne paliwo Donaldowi Tuskowi
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja o krok od przepaści
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele zagłosują na KO? Nie jest to już takie pewne
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem