Trudno było oprzeć się wrażeniu pośpiechu, pragnienia, by mieć to już za sobą. Pochować, zamknąć, zapomnieć ten rozdział w historii Kościoła. I nie chodzi tu nawet o zdawkowe kazanie papieża Franciszka wygłoszone na pogrzebie swego poprzednika, tylko o mniej lub bardziej świadome zabiegi, by obniżyć rangę tego wydarzenia, ale też towarzyszące mu komentarze. Jakby niespełna osiem lat pontyfikatu Benedykta XVI było interludium, chwilą oddechu dla jednych, niepotrzebnej zwłoki dla drugich. A on sam jedynie hamulcowym zmian, niedzisiejszym staruszkiem, któremu świat uciekł z peronu, a on czeka na pociąg, który już nigdy nie przyjedzie. Dokładnie tak przedstawiono przecież Ratzingera w głupawym filmie Netflixa „Dwóch papieży”, którego ogromne afisze wisiały zresztą na watykańskich budynkach.