Wybuch wojny w Ukrainie nie zawiesił polityki i politycznych sporów, tylko zmienił kontekst, w którym się rozgrywają. W Sejmie i Senacie kilkukrotnie od 24 lutego politycy PiS i opozycji „ramię w ramię” współpracowali ze sobą, np. przy specustawie dotyczącej uchodźców.
Nie będzie tak w sprawie zmian w ustawie zasadniczej, których projekt PiS złożyło w Sejmie w ubiegły czwartek, a Izba zajmie się nim najwcześniej za miesiąc. PiS proponuje modyfikacje, które zdaniem polityków partii rządzącej mają umożliwić konfiskatę majątków podmiotów, które wspierają Rosję oraz wyłączenie wydatków na obronę z długu publicznego.
I tu zaczyna się polityczna rozgrywka. Do zmiany konstytucji potrzebne są głosy opozycji (w Sejmie to większość 2/3 w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów).
Ale gdy rozmawia się z politykami PO, Lewicy, Polski 2050 czy PSL, to nie ma wątpliwości, że – przynajmniej w tej chwili – żaden klub opozycyjny nie kwapi się, by do takiej zmiany przyłożyć rękę. Powody są dwa – oficjalnie to przekonanie, że zmiany konstytucji w dwóch wspomnianych wcześniej sferach po prostu nie są potrzebne. Drugi (akcentuje to zwłaszcza PO i Lewica) dotyczy tego, że z „PiS konstytucji zmieniać nie można”.
Nieco bardziej zniuansowane jest stanowisko PSL, które proponuje, by do konstytucji wpisać trwałe członkostwo Polski w NATO i UE. – Oczekujemy od premiera rozmowy ze wszystkimi klubami parlamentarnymi na temat zmian w konstytucji – podkreślał niedawno lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Ale głosy klubu PSL-Koalicja Polska to za mało, nawet gdyby premier Mateusz Morawiecki porozumiał się z ludowcami.