Ostatni krzyk „białej Ameryki”

Ideały Ameryki przed prezydentem Trumpem mogą uratować Afroamerykanie i Latynosi – piszą publicyści.

Aktualizacja: 21.07.2016 07:06 Publikacja: 20.07.2016 18:42

Ostatni krzyk „białej Ameryki”

Foto: AFP

Kilka tygodni temu Amerykę obiegło zdjęcie absolwenta prestiżowej akademii w West Point. Młodemu kadetowi, który prezentował się w tradycyjnym mundurze, łzy spływały po policzkach. Dlaczego? Otóż Alix Idrache jest synem imigrantów z Haiti – jednego z najbiedniejszych krajów na świecie. Tu, w Ameryce, ukończył szkołę, potem służył w wojsku i w końcu został absolwentem jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w USA. Idrache napisał potem na Facebooku: „Dziękuję, że miałem szansę spróbowania amerykańskiego snu. Niech Bóg błogosławi Amerykę, najlepszy kraj na świecie!".

Gdy w roku 2012 Mitt Romney, kandydat Partii Republikańskiej, przegrał z kretesem walkę o prezydenturę ze starającym się o reelekcję Barackiem Obamą, bossowie partii zlecili analitykom opracowanie raportu, który miał wyjaśnić tę spektakularną klęskę Grand Old Party. Autorzy byli bezlitośni: republikanie przegrali, bo ich partia jest zbyt stara, zbyt biała i zbyt przywiązana do chrześcijańskich fundamentalistów i konserwatywnych radykałów. Jeśli republikanie chcą odzyskać Biały Dom – napisali analitycy – muszą otworzyć się na kobiety, mniejszości seksualne, a przede wszystkim Latynosów. W przeciwnym razie już nigdy nie zobaczą republikańskiego prezydenta w Białym Domu.

Przywołana powyżej historia Idrache'a jest symptomatyczna i zbieżna z diagnozą republikańskich analityków. Otóż struktura amerykańskiego społeczeństwa zmienia się bardzo szybko pod wpływem dwóch czynników: po pierwsze, co roku w Stanach Zjednoczonych legalnie osiedla się około miliona osób. Dalsze półtora miliona przybywa tu nielegalnie – pozostając w Ameryce dłużej niż w czasie określonym w wizie bądź pod osłoną nocy, przedzierając się przez rzekę Rio Grande, która oddziela USA od Meksyku. Poza tym, już w 2010 roku demograf Kenneth Johnson z Carsey Institute w New Hampshire mówił, że na oddziałach położniczych urodzi się więcej kolorowych dzieci, a w ciągu jednego pokolenia, dokładnie w 2042 r., biali staną się mniejszością w Ameryce. To zresztą nic nowego: pod końca XIX wieku amerykańskie miasta, jak Boston, Nowy Jork czy Filadelfia, z miast białych, anglosaskich protestantów (tzw. WASP) zamieniły się w miasta pełne katolickich imigrantów z Włoch, Polski, Irlandii czy Portugalii. Kiedy WASP krzyczeli o „końcu Ameryki", katoliccy imigranci przypominali im o jej etosie.

Dziś to biali powoli stają się mniejszością, a Ameryka zamienia się w kraj pluralizmów: żadna z ras nie będzie miała przewagi. Pytanie, jak na tę zmianę reagują dwie partie amerykańskiej sceny politycznej.

Spektakularny sukces Donalda Trumpa w szeregach republikanów tzw. Grand Old Party to niewątpliwie ostatni krzyk „białej Ameryki". Ameryki, w której dominowali najpierw WASP, a potem biali niezależnie od wyznania. Trump lubić mówić, że uczyni znów Amerykę wielką. Ale robi to łudząc niektórych białych Amerykanów, że możliwy jest również powrót do starej „białej Ameryki". Stąd na Trumpa głosują ludzie niezależnie od wyznania: biali katolicy, biali protestanci, biali ateiści – zazwyczaj o średnim albo podstawowym wykształceniu.

Trumpowi pomaga fakt, że jak na amerykańskiego polityka przystało, robi za „podwórkowego Sokratesa". W tym sensie, że ze swojej ignorancji, która jest też udziałem części Amerykanów, czyni cnotę. I to nie jest żadna nowość w kampanii w USA. Przypomnijmy sobie rywalizację między elokwentnym Adlaiem Stevensonem, który reprezentował demokratów przeciwko Dwightowi Eisenhowerowi. Pewna kobieta z entuzjazmem powiedziała po jednym z wieców Stevensona, zwracając się do niego: „Panie Stevenson, każda myśląca osoba będzie na pana głosowała!". Stevenson odpowiedział: „Niestety, to nie wystarczy, proszę pani. Potrzebuję większości".

Trump podoba się również dużej części Amerykanów, gdyż kreuje się na człowieka ulicy i z lokalnego osiedla – choć jest synem milionera i swoją, bardzo zresztą szemraną karierę biznesową zawdzięcza odziedziczonym pieniądzom. Wykształcony na Harvardzie prezydent Obama drwi, że jego doświadczenie w polityce zagranicznej sprowadza się do flirtowania z Miss Rosji czy Miss Chin – i niektórym wyborcom to wystarcza.

Kandydat republikanów nie kryje, że jest mizoginem i rasistą. Dla białych Amerykanów jest tym, który nie waha się powiedzieć, że Meksykanie to w większości gwałciciele. Te antyimigranckie tyrady współgrają z rasizmem, którego nie przezwyciężyła prezydentura Obamy. Przeciwnie: Obama, pierwszy Afroamerykanin w Białym Domu, doprowadza do szału białych rasistów. Nie inaczej jest z kobietami: Trump najchętniej widzie je w sypialni lub kuchni. Te, które się wybijają, obraża, nazywając na przykład „grubymi świniami", a o dziennikarce mówił, że nie można jej wierzyć, bo „jej cieknie z... nie chcę nawet mówić z czego".

Gdyby to „biała Ameryka" wybierała prezydenta USA, Trump mógłby spać spokojnie. Ale będzie wybierała także „Ameryka kolorowa". Jeśli ona pójdzie do urn, może powstrzymać Trumpa. I stąd desperackie ustawy republikanów próbujące utrudnić głosowanie mniejszościom oraz biednym. Na razie jednak wygląda na to, że najlepsze amerykańskie ideały, o których pisali ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki: równość, wolność i prawo do poszukiwania szczęścia – zostaną uratowane przez tych, których się oskarża o chęć ich zniszczenia.

Kilka tygodni temu Amerykę obiegło zdjęcie absolwenta prestiżowej akademii w West Point. Młodemu kadetowi, który prezentował się w tradycyjnym mundurze, łzy spływały po policzkach. Dlaczego? Otóż Alix Idrache jest synem imigrantów z Haiti – jednego z najbiedniejszych krajów na świecie. Tu, w Ameryce, ukończył szkołę, potem służył w wojsku i w końcu został absolwentem jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w USA. Idrache napisał potem na Facebooku: „Dziękuję, że miałem szansę spróbowania amerykańskiego snu. Niech Bóg błogosławi Amerykę, najlepszy kraj na świecie!".

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny