Jerzy Haszczyński o wojnie w Syrii: Cierpienie milionów nie ma końca

Po dziesięciu latach najkrwawszego konfliktu współczesności Syria nie budzi dużego zainteresowania. Zachód był bierny, gdy można coś było zmienić. Tym bardziej nie zmieni teraz.

Aktualizacja: 15.03.2021 06:08 Publikacja: 14.03.2021 17:22

Styczeń 2015. Przedmieścia Kobane, na północy Syrii, zniszczone w wyniku walk między dżihadystami i

Styczeń 2015. Przedmieścia Kobane, na północy Syrii, zniszczone w wyniku walk między dżihadystami i oddziałami kurdyjskimi

Foto: AFP, Bulent Kilic

Pierwsze antyrządowe protesty, pokojowe, w Syrii zaczęły się w pierwszych dniach lutego 2011 roku. Przez świat arabski przetaczała się rewolucyjna fala, w Tunezji dyktator już padł, w Egipcie miało to nastąpić za chwilę. W Syrii bunt potoczył się inaczej. Dyktator się zachwiał. Szybko i brutalnie, sięgając po broń chemiczną, uderzył w buntowników, zwiększając szanse na przetrwanie, gdy znowu się zachwiał – wsparli go Rosjanie i Irańczycy. I dotrwał do dzisiaj. Wygrał, choć wojna się nie skończyła. Przycichła.

Lina Sinjab, urodzona w Damaszku dziennikarka brytyjskiej BBC, uważa, że najgorsze chwile jej ojczyzna przeżywa właśnie teraz. Nie ma ani wolności, ani chleba, a świat nie zajmuje się Syrią, patrzy zupełnie gdzie indziej.

Dziewięciu na dziesięciu Syryjczyków, którzy pozostali w granicach swojego kraju, doświadcza totalnej biedy. Teraz jest w Syrii więcej niż kiedykolwiek powodów do buntu, to opinia, którą powtarzała się na debacie zorganizowanej w zeszłym tygodniu przez londyński think tank Chatham House. Ale, jak podkreśla Lina Sinjab, reżim reaguje bezwzględnie, nawet gdy jego zwolennicy odważą się poskarżyć na warunki panujące w kraju, od razu podlegają represjom. Trafiają do więzienia.

Liczenie ofiar

Początek wojny domowej w tym kraju to 15 marca 2011 r., kilka tygodni po rozpoczęciu protestów przeciwko Baszarowi Asadowi. Ciągnie się prawie dwa razy dłużej niż druga wojna światowa.

Zginęło około pół miliona ludzi. Dokładna liczba nie jest znana, szacunki wahają się od ponad 350 tys. do niemal 600 tys.; dekadę temu Syria miała 21 mln ludności. Około 7 mln uciekło za granicę. Znaczna większość z nich żyje, zazwyczaj w tymczasowych warunkach, tuż obok, w krajach sąsiednich. Na ten temat dokładne dane znamy: UNHCR podaje, że w Turcji jest 3,66 mln Syryjczyków, w Libanie 866 tys., Jordanii 665 tys., Iraku 244 tys.

Radykałowie

Buntownicy początkowo zwani byli po prostu opozycją, dążącą do demokracji, wolności i poprawy warunków życia. Dość szybko, kilka miesięcy po rozpoczęciu walk, dominować zaczęli radykałowie islamscy, sunniccy (sunnici stanowią zdecydowaną większość, Baszar Asad i wielu kluczowych przedstawicieli reżimu są z mniejszości alawickiej, bliskiej religijnie i politycznie szyitom – z Iranu i Libanu). Dzisiaj prawie wszystkie zbrojne organizacje antyasadowskie są fundamentalistyczne, w tym różne mutacje Al-Kaidy oraz pozostałości tzw. Państwa Islamskiego (ISIS).

ISIS, który kilka lat temu kontrolował prawie całą północ i wschód Syrii, a nawet dzielnicę w Damaszku, przyciągnął uwagę Zachodu, bo mu zagrażał, organizując zamachy. Tam wyruszyły też tysiące muzułmanów z Europy, z tymi, którzy przeżyli, z wdowami i dziećmi, nie wiadomo, co zrobić.

ISIS wciąż istnieje, nawet ma w swoich rękach ponad 1 proc. terytorium Syrii, na pustyni, z dala od dużych miast. Asad kontroluje dwie trzecie ziem, syryjscy Kurdowie, którzy zasłużyli się w walkach z ISIS, a potem Zachód zaczął zapominać o ich zasługach, kontrolują jedną czwartą (północny wschód), resztę Turcja, uważająca, że ma prawo do pasa bezpieczeństwa, oraz inni radykałowie.

Co dalej

Na pomoc Asadowi ruszyła w 2015 roku Rosja, głównie wspierając go z powietrza. W walkach lądowych zasługi miał Iran i proirański Hezbollah z Libanu, straciły tam setki żołnierzy i bojowników. Przeciwników reżimu wspierały bogate kraje Zatoki Perskiej i Turcja.

Rosja osiągnęła dwa główne cele: zwiększyła, trwale, swoje znaczenie w regionie oraz powstrzymała obalenie dyktatora, a niedopuszczanie do zwycięskich rewolucji, gdziekolwiek, jest dla niej bardzo ważne.

Znaczna część Zachodu już w pierwszym roku wojny uznała, że z mordującym cywilów dyktatorem nigdy nie usiądzie do stołu, za prawowitych reprezentantów Syrii uznała koalicję opozycji, której nazwy już chyba nikt nie pamięta.

Zachodowi, i zapewne sporej części Syryjczyków, nadal trudno sobie wyobrazić, by Syrią rządził przez następne dekady ród Asadów czy jego współpracownicy. Ale nikt nie wie, jak do tego doprowadzić. Bo interwencji nie było i nie będzie.

Pierwsze antyrządowe protesty, pokojowe, w Syrii zaczęły się w pierwszych dniach lutego 2011 roku. Przez świat arabski przetaczała się rewolucyjna fala, w Tunezji dyktator już padł, w Egipcie miało to nastąpić za chwilę. W Syrii bunt potoczył się inaczej. Dyktator się zachwiał. Szybko i brutalnie, sięgając po broń chemiczną, uderzył w buntowników, zwiększając szanse na przetrwanie, gdy znowu się zachwiał – wsparli go Rosjanie i Irańczycy. I dotrwał do dzisiaj. Wygrał, choć wojna się nie skończyła. Przycichła.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem