Artur Ilgner: Demokracja w rzeźni

Jeśli w państwie o ustroju demokratycznym rodzi się ktoś, kto żądny jest autorytarnej władzy, to może dokonać tego tylko w jeden sposób: pokonać demokrację jej własnymi środkami.

Publikacja: 09.11.2021 07:08

Adolf Hitler

Adolf Hitler

Foto: Bundesarchiv, Bild 102-10460 / Hoffmann, Heinrich / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 DE <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/de/deed.en>, via Wikimedia Commons

Z diaboliczną intuicją wyczuwali to samowładcy, którzy wspinali się po demokratycznych stopniach by osiągnąć swój cel - władzę autorytarną. Na poparcie tej tezy mógłbym przytoczyć wiele przykładów z zaprzeszłej i współczesnej historii. Podam tylko jeden: niczym niewyróżniającego się chłopca z Braunau, z przygranicznej Austrii, który w dzieciństwie chował się przed ciosami okrutnego ojca pod spódnicą matki. Zakompleksiony, bez jakichkolwiek wyróżniających go zdolności, z niepełnym, średnim wykształceniem, dzięki demokratycznym wyborom przepoczwarzył się w najokrutniejszego tyrana jakiego wydała ludzkość: mordercę dziesiątek milionów ludzi, niszczyciela dorobku europejskiej kultury. I tylko za sprawą szczęśliwego przypadku nie unicestwił całego świata (gdyby wojna przedłużyła się o dwa, trzy lata, z pewnością użyłby bomby atomowej). Strach pomyśleć.

Uzurpator zawsze kończy marnie - trafia na śmietnik historii

Dlaczego o tym piszę? Bo demokracja "działa" fantastycznie pod warunkiem, że strzeżemy jej podstawowych założeń: trójpodziału władzy i poszanowania dla Konstytucji. Gdy to wymyka się spod kontroli, staje się narzędziem groźnym: legitymizuje samowolę autokratów, daje rządzącym nieograniczoną władzę. Gdyby było inaczej, austriacki psychol nigdy nie doszedłby do władzy. Warto zatem podreptać jego śladem choćby dlatego, by uzmysłowić sobie, jak pozornie niewinnymi kroczkami rozpoczynał swój danse macabre. Począwszy od knajpianego agitatora, aż do niepodważalnej pozycji Führera wielomilionowego narodu. W jaki sposób osiągnął tak zadziwiający efekt, przekształcając małą grupkę słuchaczy w partię, by na jej czele wygrać wybory? Wbrew pozorom algorytm jest prosty. Trzeba jednak pamiętać, że mamy tu do czynienia z człowiekiem psychicznie chorym, kompensującym swoje traumy i kompleksy przeświadczeniem o swojej nieomylności i wyjątkowości, i równie patologiczną wiarą, że ma do spełnienia misję naprawy zdegenerowanego świata. I trzeba też jasno powiedzieć, że nie jest to przypadek odosobniony. Ludzie tacy we wszystkich odcieniach tej choroby mają jedną, wspólna cechę: głęboko skrywają swoje plany, nawet przed najbliższym otoczeniem. Roztaczają czytelne wizje lepszej przyszłości, zgodnie ze społecznymi oczekiwaniami, które fantastycznie wyczuwają. Nie bez znaczenia są tu ich zdolności krasomówcze. Przyszli dyktatorzy i tyrani lubią przemawiać. Mówią z pasją, wierząc w nieomylność tez zawartych w swoich słowach, działając w ten sposób na podświadomość słuchaczy. Od zarania dziejów, od wędrówki nomadów, ludzie czują się pewniej mając przywódcę, który powie: "Ja wiem, którędy iść przez las, jak obronić osadę czy zamek, jak pokonać wroga". I choć rewolucje zburzyły niejeden porządek, choć ścinano głowy władcom, ten kod genetyczny nadal działa. Także w demokracji. Dlatego austriacki niedouk, przy pomocy głosu i teatralnych gestów, wywoływał euforię i aplauz słuchaczy. Wyznał kiedyś: "celem wystąpień publicznych jest wyłączenie myślenia". I krzyczał: "Nie chcemy więcej kłamstw! Przyszłość musimy zbudować sami! Sami musimy wysiłkiem i pracą walczyć tak, jak to robili nasi ojcowie. Bo wartością nadrzędną jest honor, siła, uczciwość, sprawiedliwość".

Czytaj więcej

Artur Ilgner: It's exciting to be Polish

Kto jest w stanie oprzeć się takim deklaracjom? Kto nie zagłosowałby na niego? Doprawdy ciężko się napracował przyszły władca bez mała całej Europy. Upór i konsekwencja w działaniu to kolejna cecha wszelkich demagogów. Dwadzieścia mitingów w siedem dni! Pięć potężnych kampanii wyborczych w ciągu jednego tylko 1932 roku! W ten sposób osiągnął swój cel. Wygrał wybory. Został wodzem. Oddali swój los w jego ręce robotnicy, chłopi, mieszczanie, przemysłowcy, którzy notabene sfinansowali jego kampanię licząc (nie zawiedli się) na przyszłe zyski. Potem marchewka i bat: chwilowa poprawa stopy życiowej obywateli, a po cichutku wzmocnienie faszystowskich bojówek, zmiana prawa, wymiana sędziów, delegalizacja opozycyjnych partii, policja polityczna. U boku wodza plejada bezgranicznie oddanych ministrów - wyznawców, zastępy serwilistycznych dziennikarzy i wszystkich tych, którzy chcą być jak najbliżej koryta. I ktoś najważniejszy: mistrz propagandy. Każdy dyktator wie, że bez propagandy jego wizerunek osłabnie. Zatem potrzebny jest ktoś wyjątkowy: bezwzględnie oddany, cyniczny. Sztukmistrz, czarodziej który ma za zadanie przemienić rzeczywistość w iluzję na potrzebę indoktrynacji i otumanienia tzw. suwerena. Napisałem "tzw.", bo de facto - suwerenowi wyprano mózg. Przede wszystkim wizerunkiem przywódcy. Dobrodusznego, a jednocześnie twardego i wymagającego, gdy chodzi o sprawy narodu. Jak mu nie wierzyć, skoro palcem pokazuje wrogów. Wewnętrznych (Żydów), i zewnętrznych (Francja, Anglia, Słowianie) - rzec by można - Unię Europejską. Zatem wróg, który czyha na niezawisłość narodu. Chce zniszczyć jego wielowiekową tradycję i kulturę. Wróg był i nadal jest ważnym elementem politycznej gry, bez wroga wódz - zbawiciel - traci na znaczeniu.

Tak, czy siak uzurpator zawsze kończy marnie - trafia na śmietnik historii. Dramat w tym, że za społeczne niechlujstwo myślowe, inercję, za brak czujności, sprzeciwu na stan antydemokratycznego władztwa jednej osoby czy grupy przyjdzie drogo zapłacić. Ten dług spadnie na barki kolejnego pokolenia. Dlatego każdy naród musi dbać o swoją demokrację. Chuchać na nią i ją pielęgnować. Baczyć na prawo i Konstytucję. Nie wolno demokracji spuszczać z oka. Bo wtedy demokracja błąka się po bezdrożach i lasach. A tam polują na nią kłusownicy rządni władzy. Wszędzie ich pełno: na Kubie, w Hiszpanii, Włoszech, Portugalii, Rosji. Także na Mazowszu. Rodzą się, dorastają i czekają. Nieraz dekady. By założyć wnyki, i jak zwierzynę powlec ją do rzeźni.

Z diaboliczną intuicją wyczuwali to samowładcy, którzy wspinali się po demokratycznych stopniach by osiągnąć swój cel - władzę autorytarną. Na poparcie tej tezy mógłbym przytoczyć wiele przykładów z zaprzeszłej i współczesnej historii. Podam tylko jeden: niczym niewyróżniającego się chłopca z Braunau, z przygranicznej Austrii, który w dzieciństwie chował się przed ciosami okrutnego ojca pod spódnicą matki. Zakompleksiony, bez jakichkolwiek wyróżniających go zdolności, z niepełnym, średnim wykształceniem, dzięki demokratycznym wyborom przepoczwarzył się w najokrutniejszego tyrana jakiego wydała ludzkość: mordercę dziesiątek milionów ludzi, niszczyciela dorobku europejskiej kultury. I tylko za sprawą szczęśliwego przypadku nie unicestwił całego świata (gdyby wojna przedłużyła się o dwa, trzy lata, z pewnością użyłby bomby atomowej). Strach pomyśleć.

Pozostało 86% artykułu
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem