Ale zaproszenie Dalajlamy do Polski spotkało się z reakcją chińskich władz. Może nie jesteśmy im więc tacy obojętni?
To dlatego, że takie działania powodują, iż coraz głośniej mówi się o Tybecie i coraz mniej osób jest wobec tego kraju obojętnych. Pod tym względem to nawet dobrze, że Chiny się obrażają.
Czy za decyzją premiera powinien pójść bojkot sportowców?
Kiedyś podpisałem nawet apel o bojkot olimpiady, ale nigdy nie wierzyłem, że to naprawdę może się udać – z bardzo prostej przyczyny: naszym światem rządzi złoty cielec, a w to przedsięwzięcie, jakim jest olimpiada, zostały zaangażowane gigantyczne pieniądze. Wiedzieliśmy jednak, że aby przebić się do mediów i opinii publicznej, wywołać jakąś reakcję, trzeba użyć odpowiednich środków, czyli powiedzieć o bojkocie. Świat jest dzisiaj tak potwornie zmaterializowany, że za możliwości handlu każdy jest gotowy zrobić o wiele gorsze rzeczy niż uczestnictwo w olimpiadzie w Pekinie. Zabranianie sportowcom udziału w olimpiadzie, która i tak się odbędzie, byłoby sytuacją absurdalną. Ważne jest jednak to, by osoby publicznie znane deklarowały, że nie chcą i nie będą uczestniczyć w tym cyrku, że nie będą ściskać ludzi, którzy mają krew na rękach. To bardziej kwestia symboliki niż polityki.
Tylko czy ta symbolika jest w stanie pomóc Tybetańczykom?
Myślę, że tak. Może w końcu Chiny przestaną się kojarzyć wyłącznie z tanimi gratami, może w końcu ludzie zauważą, co chińskie władze wyprawiają w Tybecie. W ciągu ostatnich dziesięciu lat w mediach głównie można było znaleźć informacje o tym, jak gigantyczny jest rozwój Chin i jak wielkie sukcesy gospodarcze ten kraj odnosi. O sytuacji Tybetańczyków głośno zrobiło się dopiero niedawno.