Muzea nie przeszkodzą w modernizacji

To, że do dziś w Polsce nie ma miejsca, które w nowoczesny sposób opowiadałoby fenomen Jana Pawła II i „Solidarności”, jest olbrzymim zaniedbaniem wszystkich władz – twierdzi Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego w rozmowie z Kamilą Baranowską

Publikacja: 01.08.2008 06:13

O sukcesie Muzeum Powstania Warszawskiego przesądzili sami warszawiacy. Na zdjęciu: piknik rodzinny

O sukcesie Muzeum Powstania Warszawskiego przesądzili sami warszawiacy. Na zdjęciu: piknik rodzinny w Parku Wolności, sierpień 2007

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Rz: Przed chwilą widziałam parę staruszków, którzy dziękowali panu za Muzeum Powstania Warszawskiego. Czuje pan satysfakcję?

Ten pan był powstańcem. To jest zawsze wzruszający moment, kiedy okazuje się, że dzięki nam w życiu tych starszych ludzi pojawił się jasny punkt. Dla całego naszego zespołu jest to wielką motywacją. Często do nas przychodzą dzieci powstańców i mówią, że korespondencja z nami dodaje ich rodzicom energii, trzyma ich przy życiu. Ten pan powiedział mi przed chwilą, że jestem jedyną osobą z Polski, z którą koresponduje, bo wszyscy jego koledzy z oddziału, z którymi dzielił podobne doświadczenia i z którymi mógł wspominać, odeszli. Muzeum Powstania fascynuje powstańców, ponieważ u schyłku życia nabrali pewności, że ich historia przetrwa.

Ale muzeum cieszy się zainteresowaniem nie tylko powstańców, ale i wszystkich warszawiaków, także tych z młodszego pokolenia. Przez lata 1 sierpnia o godzinie 17. na warszawskich ulicach niewiele się działo. Gdy zawyły syreny, niemal nikt się nie zatrzymywał. Teraz jest inaczej. To między innymi państwa zasługa. Jak udało się tego dokonać?

Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że się to uda. Warszawa jest miastem zbyt szybkim, zabieganym. Jednym z naszych założeń było to, że będziemy oswajać Warszawę, budować pewien mit tego miasta, pokazując, że nie da się zrozumieć współczesnej Warszawy bez wspominania tej sprzed lat. Ale o sukcesie Muzeum Powstania Warszawskiego przesądzili sami warszawiacy. To oni podczas obchodów 60. rocznicy wyłączyli telewizory, odwołali spotkania w knajpach i wyszli z domu, aby uczcić powstańców. Od tego czasu co roku 1 sierpnia na ulicach Warszawy pojawiają się samorzutnie zapalone znicze. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jest w tym i nasz udział, że nasze pomysły przemówiły do ludzi. Ale faktem jest, że warszawiakom po prostu spodobało się bycie tego dnia razem, spodobało się poczucie wspólnoty. Bez takiego mitu założycielskiego nie da się iść dalej.

Dziś powstanie jest wręcz modne, stało się zjawiskiem niemal popkulturowym.

Kiedy cztery lata temu Polska weszła do Unii Europejskiej i otworzyły się granice, młodzi ludzie spotkali rówieśników, którzy żyją swoją tożsamością, historią, kulturą. Zauważyli, że dla Irlandczyka ważne jest święto św. Patryka, a dla Francuzów – ich rewolucja. Polacy zauważyli, że wszyscy są dumni ze swojej tożsamości i z tego, kim są. Nagle okazało się, że hasło Aleksandra Kwaśniewskiego „wybierzmy przyszłość”, dominujące przez całe lata 90., owo przekonanie, iż polska tradycja, polscy bohaterowie i historia są przeszkodą w modernizacji kraju, jest nieporozumieniem. Wcześniej ze wszystkich debat publicznych młodzi ludzie dowiadywali się, że kultywowanie przeszłości rodzi ksenofobię, niechęć, nienawiść, nacjonalizm, a teraz sami przekonali się, że duma ze swej tożsamości jest czymś pozytywnym. Tym bardziej więc mit Powstania Warszawskiego jest tak istotny, bo stale zadaje to samo pytanie: Jak ja bym się wtedy zachował?

Czy gdzieś w Polsce da się powtórzyć fenomen Muzeum Powstania Warszawskiego? Czy taki sam sukces może odnieść na przykład Muzeum Historii Polski albo Muzeum Ziem Zachodnich we Wrocławiu?

Jak najbardziej. Fenomenem Wrocławia jest to, że jego mieszkańcy nie wstydzą się niemieckiego dziedzictwa architektonicznego, niemieckich herbów, które są na bramach. Są dumni z tego dziedzictwa i opiekują się nim. A dziś stanowią naszą dumną polską społeczność lokalną. Dlatego musi powstać miejsce, gdzie wrocławianie będą opowiadali sobie o tym, co ich jednoczy. Niestety Muzeum Ziem Zachodnich ciągle stoi pod znakiem zapytania, podobnie zresztą jak gdańskie Centrum Solidarności i kilka innych ciekawych projektów. To bardzo niedobrze, bo każdy projekt historyczny musi mieć kogoś, kto na niego czeka. Bez takiego zapotrzebowania nie da się nic zbudować, a przeciąganie w czasie powoduje wychłodzenie entuzjazmu. Jeszcze dwa lata temu wiele osób czekało na Muzeum Historii Polski. Dzisiaj przez to, że proces jego budowy został spowolniony, ludzie pomału o tym zapominają.

Czy obecny rząd nie dostrzega znaczenia polityki historycznej?Nie zgadzam się ze stwierdzeniem ministra Zdrojewskiego, że jak będziemy otwierać nowe muzea, to staniemy się krajem nekropolii i muzeów. W ostatnich latach powstało w Polsce zaledwie jedno nowe muzeum. A wystarczy pojechać do Berlina i zobaczyć, ile wysiłku i pieniędzy wkłada się tam w opowiadanie własnej historii, w budowanie niemieckiej tożsamości.

Nasze władze obawiają się, że wybudowanie jednego muzeum przed kilku laty zachwiało proporcje. Być może obecny rząd nawiązuje do mitu lat 90., gdy uważało się, że historia jest przeszkodą w modernizacji kraju i w stosunkach międzynarodowych. Wiadomo przecież, że nie da się opowiedzieć historii Polski XX w. bez pokazania roli Niemców i Rosjan w II wojnie światowej, bez pokazania jej następstw. Mam wrażenie, że jest to zwykła chęć unikania trudnych tematów na zasadzie: „po co rozdrapywać stare rany”. Takie zarzuty słyszymy też w stosunku do naszego muzeum. I do znudzenia tłumaczymy, że to muzeum nie jest antyniemieckie, że dziś jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy razem w UE, nie zagrażamy sobie, ale w połowie XX w. było inaczej. Nie oskarżamy przecież wszystkich Niemców, lecz pewne elity polityczne, władze okupacyjne, które decydowały o przeprowadzeniu ludobójstwa.

Dziwimy się, że na świecie symbolem upadku komunizmu stało się zburzenie muru berlińskiego, a nie powstanie „Solidarności”. Czy i tę historię da się opowiedzieć na nowo?

To, że do dziś w Polsce nie ma miejsca, które w nowoczesny sposób opowiadałoby fenomen Jana Pawła II i „Solidarności”, jest olbrzymim zaniedbaniem wszystkich władz. To nie Niemcy burząc mur berliński, zniszczyli żelazną kurtynę.

Proces ten zaczął się w 1980 r. na polskim Wybrzeżu. Wtedy cały świat zamarł z podziwu. Ale trudno się dziwić, że dzisiaj świat nas nie docenia, skoro sami gdańszczanie nie doceniają własnego dziedzictwa. Zapadł mi w pamięć dramatyczny moment podczas obchodów 25. rocznicy powstania „Solidarności” – bohaterowie „Solidarności” otwierający jedną z wystaw zostali przez gdańszczan wygwizdani. Bieżące konflikty polityczne przesłoniły solidarnościową tradycję. Gdańszczanie nie doceniając fenomenu „Solidarności”, potraktowali te obchody jako element polityki ogólnopolskiej. Nie jako wspaniałe święto, podkreślające, że są spadkobiercami jednego z najważniejszych wydarzeń w historii XX wieku – upadku komunizmu. Gdańsk sam musi umieć skomunikować się ze swoimi mieszkańcami, aby oni niezależnie od tego, co myślą i na kogo głosują, byli dumni z tego, że są z Gdańska. Podstawowym elementem budowy takich miejsc jak Centrum Solidarności czy Muzeum Ziem Zachodnich jest rozpoczęcie pracy edukacyjno-komunikacyjnej, stworzenie narracji i dotarcie z nią – różnymi kanałami – do odbiorców.

A co z wolą polityczną?

Aby jakikolwiek projekt historyczny miał szanse powodzenia, musi mieć także pewną dynamikę polityczną i urzędniczą. No i musi mieć politycznego mentora – kogoś, kto za główny cel postawi sobie doprowadzenie projektu do końca.

Jan Ołdakowski jest dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego, posłem Prawa i Sprawiedliwości

O sukcesie Muzeum Powstania Warszawskiego przesądzili sami warszawiacy. Na zdjęciu: piknik rodzinny w Parku Wolności, sierpień 2007

Rz: Przed chwilą widziałam parę staruszków, którzy dziękowali panu za Muzeum Powstania Warszawskiego. Czuje pan satysfakcję?

Ten pan był powstańcem. To jest zawsze wzruszający moment, kiedy okazuje się, że dzięki nam w życiu tych starszych ludzi pojawił się jasny punkt. Dla całego naszego zespołu jest to wielką motywacją. Często do nas przychodzą dzieci powstańców i mówią, że korespondencja z nami dodaje ich rodzicom energii, trzyma ich przy życiu. Ten pan powiedział mi przed chwilą, że jestem jedyną osobą z Polski, z którą koresponduje, bo wszyscy jego koledzy z oddziału, z którymi dzielił podobne doświadczenia i z którymi mógł wspominać, odeszli. Muzeum Powstania fascynuje powstańców, ponieważ u schyłku życia nabrali pewności, że ich historia przetrwa.

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości