Rz: Przed chwilą widziałam parę staruszków, którzy dziękowali panu za Muzeum Powstania Warszawskiego. Czuje pan satysfakcję?
Ten pan był powstańcem. To jest zawsze wzruszający moment, kiedy okazuje się, że dzięki nam w życiu tych starszych ludzi pojawił się jasny punkt. Dla całego naszego zespołu jest to wielką motywacją. Często do nas przychodzą dzieci powstańców i mówią, że korespondencja z nami dodaje ich rodzicom energii, trzyma ich przy życiu. Ten pan powiedział mi przed chwilą, że jestem jedyną osobą z Polski, z którą koresponduje, bo wszyscy jego koledzy z oddziału, z którymi dzielił podobne doświadczenia i z którymi mógł wspominać, odeszli. Muzeum Powstania fascynuje powstańców, ponieważ u schyłku życia nabrali pewności, że ich historia przetrwa.
Ale muzeum cieszy się zainteresowaniem nie tylko powstańców, ale i wszystkich warszawiaków, także tych z młodszego pokolenia. Przez lata 1 sierpnia o godzinie 17. na warszawskich ulicach niewiele się działo. Gdy zawyły syreny, niemal nikt się nie zatrzymywał. Teraz jest inaczej. To między innymi państwa zasługa. Jak udało się tego dokonać?
Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że się to uda. Warszawa jest miastem zbyt szybkim, zabieganym. Jednym z naszych założeń było to, że będziemy oswajać Warszawę, budować pewien mit tego miasta, pokazując, że nie da się zrozumieć współczesnej Warszawy bez wspominania tej sprzed lat. Ale o sukcesie Muzeum Powstania Warszawskiego przesądzili sami warszawiacy. To oni podczas obchodów 60. rocznicy wyłączyli telewizory, odwołali spotkania w knajpach i wyszli z domu, aby uczcić powstańców. Od tego czasu co roku 1 sierpnia na ulicach Warszawy pojawiają się samorzutnie zapalone znicze. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jest w tym i nasz udział, że nasze pomysły przemówiły do ludzi. Ale faktem jest, że warszawiakom po prostu spodobało się bycie tego dnia razem, spodobało się poczucie wspólnoty. Bez takiego mitu założycielskiego nie da się iść dalej.
Dziś powstanie jest wręcz modne, stało się zjawiskiem niemal popkulturowym.