Potwory od Kaczyńskiego

O istnieniu potworów z lasu zapewniają politycy PO oraz duża grupa dziennikarzy i komentatorów. Ostrzegają, że tuż za linią lasu czają się straszni Pisowcy z toporami i siekierami, gotowi zarżnąć każdego mieszkańca osady – pisze Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego

Aktualizacja: 10.12.2008 14:43 Publikacja: 10.12.2008 10:16

Marek Migalski

Marek Migalski

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

W 2004 roku hitem światowych kin był horror „Osada”. Trudno w kilku zdaniach opowiedzieć jego treść, ale jego istotą było to, że mieszkańcy tytułowej osady w Pensylwanii pod koniec XIX w. żyli wśród lasów zasiedlonych przez straszne potwory. Wejście do lasu było niemożliwe, bo śmiałkowie zapuszczający się w knieje ginęli bez wieści. Na noc mieszkańcy osady zamykali się w domach i drżeli ze strachu przed „tymi, o których nie mówimy” – tak właśnie z lęku nazywali owe potwory w czerwonych szatach. W wiosce obowiązywały protestancka surowość i etyka, bo tylko w ten sposób można było udobruchać monstra.

Jednak finał filmu pokazywał, że w istocie rzecz działa się w latach 90. XX w., żadnych potworów nie było, a ich rolę odgrywali najstarsi mieszkańcy osady, by strzec młodych przed popadnięciem w konsumpcjonizm i grzech. Przed dziesiątkami lat postanowili oni, że aby społeczność wioski zachowała słuszne poglądy, należy stworzyć opowieść o przerażających istotach z lasu. Podtrzymywali fałszywy mit, nieprawdziwą opowieść o czerwonych potworach, bo inaczej młodzież mogłaby zapragnąć zmiany i wybrać zgubną wolność.

[srodtytul]Monstra w czerwonych szatach[/srodtytul]

Film ten przypomniał mi się, gdy zobaczyłem kolejne posiedzenie komisji śledczej ds. zbadania rzekomych nacisków w czasach rządów PiS. Jeśli ktoś chciałby zacząć zadawać członkom gabinetu Donalda Tuska trudne pytania o realizację obietnic wyborczych, o osobę ministra Drzewieckiego, o naćpanych samorządowców z zachodniopomorskiej PO, o podatek liniowy, o szefa ABW Krzysztofa Bondaryka czy prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego – zawsze będzie mógł być postraszony „czerwonymi potworami” Kaczyńskiego. Przesłuchania Andrzeja Leppera i Janusza Kaczmarka miały przypomnieć obywatelom, z jakiej opresji uszli, jakie straszne rządy panowały jeszcze rok temu, jak ocieraliśmy się o kompromitację, horror, autokrację, dyktaturę, śmieszność, groteskę (można skreślić dowolne).

[wyimek]Żaden z dziennikarzy posądzanych o sprzyjanie polityce Kaczyńskiego nie zdobył się nigdy na tak wiernopoddańcze deklaracje poparcia dla swych politycznych wybrańców, co chwalcy rządów Tuska [/wyimek]

Politycy Platformy Obywatelskiej świadomie wykorzystują obie komisje śledcze do podtrzymywania dyskusji o tym, czy w latach 2005 – 2007 żyliśmy w ustroju totalitarnym, czy CBA to Securitate, a Zbigniew Ziobro to Nikołaj Jeżow. Pisowcy robią za monstra wzbudzające strach i pozwalające na zapanowanie nad przestraszoną trzódką, bojącą się wejść do lasu. Donald Tusk, jak burmistrz owej osady, zdaje się przekonywać mieszkańców, że być może jego rządy nie są idealne, ale chronią mieszkańców przed najgorszym: zemstą „tych, o których się nie mówi”.

Premier co rusz puszcza do nas oko, sugerując, że świetnie wie, jak słabe są jego rządy (sam ocenia je na 3 z plusem), ale zaraz potem napomina, że przecież gdyby nie on, to w kraju w dalszym ciągu szerzyłby się „kaczystowski terror”.

[srodtytul]Panika wspomagana [/srodtytul]

Im silniejszy strach przed potworami z lasu, tym łaskawszym okiem należy patrzeć na przywódców osady. Nie ma znaczenia, że „ci, o których nie mówimy” nie istnieją – jeśli wzbudzają strach, pozbawiają ludzi zdolności do samodzielnego myślenia, wywołują panikę, to znaczy, że są konieczni. Oto pseudoontologiczny dowód na istnienie potworów – warunkiem wystarczającym ich istnienia jest zapotrzebowanie na nie. Mircea Eliade byłby dumny ze spin doktorów Platformy.

To, że PO stara się przedstawić swego głównego oponenta w jak najgorszym świetle i że istnienie samej siebie przedstawia jako konieczną dla ochrony demokracji w Polsce alternatywę wobec PiS, jest zrozumiałe i politycznie racjonalne. Gorzej, że w roli krzyczących o możliwej śmierci w mękach z rąk „tych, o których się nie mówi” występują także niezależni – zdawać by się mogło – dziennikarze, komentatorzy i publicyści. Otwartym tekstem chwalą oni rządy Tuska nie dlatego, że są one dobre, ale dlatego, że gwarantują anihilację Kaczyńskiego.

Waldemar Kuczyński, Wiesław Władyka, Tomasz Wołek, Daniel Passent czy Mariusz Janicki, by przywołać nazwiska najczęściej stosujące tę frazę, wielokrotnie formułowali sąd, że największą zasługą Platformy jest odsunięcie od władzy Jarosława Kaczyńskiego i że jest to argument wystarczający do stałej i nieprzerwanej akcji popierania nowego gabinetu. Nigdy spod pióra publicystów oskarżanych przez wyżej wymienionych (z właściwym sobie wdziękiem) o bycie „pałkarzami” IV RP nie wyszły podobnie bezrefleksyjne zachwyty nad PiS.

Żaden z dziennikarzy czy komentatorów posądzanych o sprzyjanie polityce Kaczyńskiego nie zdobył się nigdy na tak wiernopoddańcze deklaracje poparcia dla swych politycznych wybrańców (interesująco pisał o tym Piotr Zaremba w „Dzienniku”, w artykule „Kiedy przegrał Kaczyński i IV RP?”).

Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdy o istnieniu potworów z lasu zapewniają nie tylko politycy PO, ale także duża grupa dziennikarzy i komentatorów. Ostrzegają, że za rogiem, tuż za linią lasu, czają się „ci, o których nie mówimy” – straszni Pisowcy w czerwonych kaftanach , z toporami i siekierami, gotowi zarżnąć każdego z mieszkańców osady. Dlatego lepiej przestrzegać tutejszych zwyczajów, chwalić burmistrza, nie wychodzić samodzielnie w nocy. Każde „teraz” jest lepsze niż jakiekolwiek „wczoraj”.

[srodtytul]Na jałowym biegu[/srodtytul]

To prawda, że ludzie Kaczyńskiego ułatwiają ubieranie ich w czerwone wdzianka i straszenie nimi dzieci, ale nie uzasadnia to faktu, że od początku i z pełną świadomością paputczicy obecnego rządu obsadzają ich w roli potworów, których zbrodnie są tak przerażające, że nie trzeba nawet tego udowadniać.

Ale wyniki procesów ścigających zbrodnie „kaczyzmu-ziobryzmu” są – na razie – żadne. Większość z nich, pomimo intensywnych starań niezależnej, a jakże, prokuratury pod kierownictwem ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego, zakończyła się niczym, a najpoważniejszy zarzut wobec byłego ministra Ziobry ogranicza się do ewentualnego przekazania członkowi Rady Bezpieczeństwa Narodowego informacji o prowadzonym śledztwie. Jak na zarzut o chęć zaprowadzenia w Polsce autorytaryzmu to trochę mało.

Widać coraz wyraźniej, że w rok po odsunięciu PiS od władzy trudno mu zarzucić i obronić w sądzie tezy o łamaniu praw człowieka, zagrożeniu demokracji, permanentnej inwigilacji wszystkich i wszystkiego (nota bene, niedawno media doniosły, że za rządów PO liczba podsłuchów jest większa niż w czasach, gdy premierem był Kaczyński). Kolejne śledztwa prowadzone wobec Zbigniewa Ziobry są umarzane, a komisje śledcze pracują na jałowym biegu, bo nie ma realnych dowodów na zmierzanie Polski w stronę autorytaryzmu w latach 2005 – 2007.

[srodtytul]Zapotrzebowanie na strach[/srodtytul]

Ale dla tych, którym zależy, by ludzie wierzyli w śmiertelne zagrożenie z rąk „tych, o których się nie mówi”, nie jest to powód do zaprzestania straszenia potworami z lasu. Wiara w istnienie owych monstrów legitymizuje rządy obecnej koalicji bez względu na to, jak żałosne mogą się one okazać.

Wszak przed następnymi wyborami, gdy przyjdzie rozliczać gabinet PO – PSL z czteroletnich prac, tłum potakiwaczy będzie mógł zastosować ostateczny argument – nawet jeśli gabinet Tuska okazał się słaby, to i tak był o niebo lepszy niż „dyktatura potworów”. Nawet jeśli one nie istnieją, a są jedynie sztucznie animowane na użytek mieszkańców naszej osady.

Kiedyś Zbigniew Herbert pisał, że o istnieniu potwora świadczą jego ofiary. Marketingowcy PO i ich sojusznicy w mediach sformułowali głębszą myśl – o istnieniu potworów decyduje zapotrzebowanie na strach jego ofiar.

W 2004 roku hitem światowych kin był horror „Osada”. Trudno w kilku zdaniach opowiedzieć jego treść, ale jego istotą było to, że mieszkańcy tytułowej osady w Pensylwanii pod koniec XIX w. żyli wśród lasów zasiedlonych przez straszne potwory. Wejście do lasu było niemożliwe, bo śmiałkowie zapuszczający się w knieje ginęli bez wieści. Na noc mieszkańcy osady zamykali się w domach i drżeli ze strachu przed „tymi, o których nie mówimy” – tak właśnie z lęku nazywali owe potwory w czerwonych szatach. W wiosce obowiązywały protestancka surowość i etyka, bo tylko w ten sposób można było udobruchać monstra.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości