Wygląda na to, że idzie czas dzielenia widzów pod względem ich jakości. Ty, matole, dostaniesz swoją paszę, perkal i koraliki, a my, koneserzy, zatrzaśniemy ci drzwi przed nosem i będziemy sami we własnym gronie raczyć się jakością, na którą tylko my zasługujemy.
A teraz to samo językiem eleganckim: widzowie niższej jakości dostaną programy dla nich odpowiednie, a widzowie wyższej jakości – programy jakości wyższej. Taki wniosek można wysnuć z wypowiedzi Wiesława Godzica, medioznawcy, który w dyskusji na temat projektu funduszu zadań publicznych („Rzeczpospolita”, 5 grudnia 2008) mówi tak: „W przypadku licencjonowanych programów nie jest ważna ilość widzów, ale ich jakość”. Mamy więc w dyskusji o mediach nową kategorię: jakość widza. Spróbujmy ją doprecyzować.
Co zadecyduje o zakwalifikowaniu widza do wysokiej czy też niskiej jakości? I jak kwalifikacja ta przełoży się na telewizyjne programy? Czy zdecyduje miejsce zamieszkania? Dobry widz mieszka w miastach powyżej 50 tys., a we wszystkich mniejszych miejscowościach mieszka widz marny? Wierzę, że nie. Zdecyduje wiek? Dobry widz ma lat 16 – 49, a młodszy – w wieku poniżej 16 lat lub straszy – powyżej 49 lat jest widzem jakości niskiej?
Chyba nie. Obie te kategorie opisują tzw. widownię komercyjną, tę, która ponoć więcej kupuje, więc szczególnie interesuje reklamodawców i media komercyjne. Ale media publiczne oceniają wyniki w kategorii zwanej „4+”, czyli wszystkich mieszkańców Polski powyżej czwartego roku życia. Tę komercyjną owszem, badają, ale ważniejsza jest dla nich ta dotyczącą wszystkich widzów. Mam nadzieję, że się nie mylę...
Kolejna możliwość – status majątkowy. Jestem pewien, że prof. Godzic, pisząc o jakości widzów, nie miał na myśli widzów bogatszych i biedniejszych. Zatem jakie kategorie pozostają? Z grubsza rzecz biorąc dwie: jakość intelektualna i jakość duchowa.