Widz niskiej jakości

Podział ludzi na widzów lepszej i gorszej jakości przypomina mi segregację rasową. Jest moralnie przerażający – pisze producent telewizyjny

Publikacja: 11.12.2008 00:19

Wygląda na to, że idzie czas dzielenia widzów pod względem ich jakości. Ty, matole, dostaniesz swoją paszę, perkal i koraliki, a my, koneserzy, zatrzaśniemy ci drzwi przed nosem i będziemy sami we własnym gronie raczyć się jakością, na którą tylko my zasługujemy.

A teraz to samo językiem eleganckim: widzowie niższej jakości dostaną programy dla nich odpowiednie, a widzowie wyższej jakości – programy jakości wyższej. Taki wniosek można wysnuć z wypowiedzi Wiesława Godzica, medioznawcy, który w dyskusji na temat projektu funduszu zadań publicznych („Rzeczpospolita”, 5 grudnia 2008) mówi tak: „W przypadku licencjonowanych programów nie jest ważna ilość widzów, ale ich jakość”. Mamy więc w dyskusji o mediach nową kategorię: jakość widza. Spróbujmy ją doprecyzować.

Co zadecyduje o zakwalifikowaniu widza do wysokiej czy też niskiej jakości? I jak kwalifikacja ta przełoży się na telewizyjne programy? Czy zdecyduje miejsce zamieszkania? Dobry widz mieszka w miastach powyżej 50 tys., a we wszystkich mniejszych miejscowościach mieszka widz marny? Wierzę, że nie. Zdecyduje wiek? Dobry widz ma lat 16 – 49, a młodszy – w wieku poniżej 16 lat lub straszy – powyżej 49 lat jest widzem jakości niskiej?

Chyba nie. Obie te kategorie opisują tzw. widownię komercyjną, tę, która ponoć więcej kupuje, więc szczególnie interesuje reklamodawców i media komercyjne. Ale media publiczne oceniają wyniki w kategorii zwanej „4+”, czyli wszystkich mieszkańców Polski powyżej czwartego roku życia. Tę komercyjną owszem, badają, ale ważniejsza jest dla nich ta dotyczącą wszystkich widzów. Mam nadzieję, że się nie mylę...

Kolejna możliwość – status majątkowy. Jestem pewien, że prof. Godzic, pisząc o jakości widzów, nie miał na myśli widzów bogatszych i biedniejszych. Zatem jakie kategorie pozostają? Z grubsza rzecz biorąc dwie: jakość intelektualna i jakość duchowa.

Ale czy ta pierwsza oznacza widzów bardziej wykształconych, czy też widzów mądrzejszych? Bo – jak wszyscy wiemy – to nie jest jednoznaczne. Czy oznacza tylko widzów o wyrobionych potrzebach intelektualnych, artystycznych, chłonnych wiedzy o świecie, czy też może takich, którzy dopiero takiej chłonności mogą się nauczyć, rozwinąć ją w sobie?

A kategorie nazywane duchowymi – np. wrażliwość etyczna? Czy widzem wyższej jakości jest wyrafinowany koneser sztuki, ale pedofil, czy też hołdujący tradycyjnej moralności, wstający do pracy o 5 rano ojciec pięciorga dzieci? Dla którego z nich mają być programy z funduszu zadań publicznych? Wiem, co usłyszę – dla obu, jeśli wykażą takie potrzeby.

Rzecz polega jednak na tym, że przerąbanie toporem zadań mediów publicznych na te wartościowe i te inne (w domyśle – bezwartościowe) w realu przyniesie ich autokompromitację i szybko postępujące zubożenie duchowe i intelektualne milionów Polaków. Programy dla elity bez zobowiązań walki o szeroką widownię będą coraz bardziej gettowe, otoczone coraz wyższym murem. A programy dla „ludożerki” – ponieważ niefinansowane z funduszu zadań publicznych, ale tylko z reklam, będą coraz bardziej esemesowym plebiscytem kto kogo fajniej kopnął i kto kogo publicznie fajniej poniżył. Łał!

Wiesław Godzic z troską wypowiada się o niebezpieczeństwie osłabienia mediów publicznych. Nie rozumie jednak, że nic tak nie osłabi mediów publicznych, jak pomysł ich instytucjonalnego dzielenia na części misyjne i niemisyjne. A już prostą i logiczną konsekwencją tego pomysłu jest dzielenie ludzi na widzów wyższej i niższej jakości. Pogarda, jaka kryje się w tym podziale, przypomina segregację rasową. Jest moralnie przerażająca i w konsekwencji zniszczy media publiczne.

Czy w tym modelu widz niskiej jakości ma szansę podnieść swoją jakość i wejść do grupy wysokiej jakości? Nie ma. A już na pewno nie za pomocą tak urządzonych mediów publicznych, bo one w swoim świecie wepchną go do jakościowego piekła i nie dadzą mu szansy. Tymczasem właśnie dawanie takiej szansy jest misją mediów publicznych. Jedyną, innej nie ma. Jeśli z tego zrezygnują – staną się niepotrzebne.

[i]Autor jest producentem telewizyjnym i publicystą[/i]

Wygląda na to, że idzie czas dzielenia widzów pod względem ich jakości. Ty, matole, dostaniesz swoją paszę, perkal i koraliki, a my, koneserzy, zatrzaśniemy ci drzwi przed nosem i będziemy sami we własnym gronie raczyć się jakością, na którą tylko my zasługujemy.

A teraz to samo językiem eleganckim: widzowie niższej jakości dostaną programy dla nich odpowiednie, a widzowie wyższej jakości – programy jakości wyższej. Taki wniosek można wysnuć z wypowiedzi Wiesława Godzica, medioznawcy, który w dyskusji na temat projektu funduszu zadań publicznych („Rzeczpospolita”, 5 grudnia 2008) mówi tak: „W przypadku licencjonowanych programów nie jest ważna ilość widzów, ale ich jakość”. Mamy więc w dyskusji o mediach nową kategorię: jakość widza. Spróbujmy ją doprecyzować.

Pozostało 81% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości