Nasza walka o sześciolatki

Nie chcieliśmy atakować ani rządu, ani Platformy, ani ministra edukacji. Kochamy nasze dzieci i ta miłość jest jedynym powodem naszego zaangażowania – piszą twórcy ruchu społecznego Ratuj Maluchy.

Publikacja: 22.12.2008 00:50

Red

Na początku, po Romanie Giertychu, w mediach panowała cisza. Dziennikarze zmęczeni wielką debatą o mundurkach odpoczywali od ministra edukacji. Pojawiały się tylko pojedyncze wzmianki o Katarzynie Hall i jej nowej, odważnej reformie.

Po jakimś czasie rodzice zorientowali się, że dzieci z dwóch nieszczęsnych roczników 2002 i 2003 mają rozpocząć edukację jako pierwsza klasa w roku 2009. Razem. Połowa dzieci jako siedmiolatki po zerówce, połowa jako sześciolatki – bez wcześniejszego przygotowania. Podwójny rocznik w podstawówce, w gimnazjum, przy rekrutacji do liceów i na studia. Podwójny rocznik w często przepełnionych szkołach, w których już ośmiolatki chodzą na lekcje po południu, na drugą zmianę.

[srodtytul]Znieważenie na chodniku[/srodtytul]

Wrzeć zaczynało powoli. Najpierw fora internetowe zapełniły wpisy pełne bezsilności, rozpaczy i braku wiary, że można cokolwiek zmienić, na cokolwiek wpłynąć. Wkrótce pojawiły się oddolne ruchy rodziców, które dały upust tej fali rozżalenia. Wiosną powstała strona PrawaRodziców.pl, radykalnie sprzeciwiająca się rozszerzaniu szkolnego obowiązku na sześciolatki. W krótkim czasie zebrała 10 tysięcy imiennych podpisów. 10 tysięcy e-maili zostało wysłanych do Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Pytania o reformę zaczęli zadawać rodzice z Gdańska, którzy zatrzymali likwidację zerówek przez samorząd, a teraz jako Forum Rodziców (www.forumrodzicow.pl) postanowili sprawdzać i opisywać stan przygotowań do reformy. W maju i my założyliśmy stronę ratujmaluchy.pl. O obawach rodziców zrobiło się głośno. Rozpoczęła się wreszcie debata na temat reformy. Konkretnych argumentów dostarczała rodzicom rzeczywistość.

Ministerstwo nie spieszyło się z reakcją. Wątpliwości było coraz więcej. Dialogu ze strony ministerstwa jakby coraz mniej. W lipcu, kiedy pani minister ogłosiła, że podwójny rocznik to jednak zły pomysł i rozłoży reformę na trzy lata, fali protestu nie można już było powstrzymać.

Od początku nie chcieliśmy atakować rządu. Nie chcieliśmy atakować Platformy. Nie chcieliśmy atakować ministra i ani razu nie padło z naszej strony hasło „Hall musi odejść”. Nie paliliśmy plecaków pod Sejmem, nie rzucaliśmy jajkami w ministerstwo. Naszym największym wykroczeniem były dziecięce rysunki kredą na chodniku przed Kancelarią Premiera – policja chciała nam za to nałożyć karę za znieważenie urzędu państwowego.

Staraliśmy się być do bólu merytoryczni i jak najmniej konfrontacyjni. Głosy rodziców z całej Polski zbieraliśmy na swojej stronie, żeby nie spamować pani minister. Może byliśmy czasem zbyt emocjonalni. Ale przecież chodziło o nasze dzieci.

[srodtytul]Dać im po łapkach i wyprosić z sali[/srodtytul]

Ministerstwo zareagowało na protest w sposób, którego nikt z nas chyba się nie spodziewał. Zaczęło się od ostentacyjnego lekceważenia. W maju pani minister nie wzięła do ręki wręczonego przez nas listu podpisanego przez tysiąc osób i wyszła z sali konferencyjnej; w lipcu szefowa gabinetu politycznego MEN kpiła z nas i z liczby naszych dzieci, kiedy pojawiliśmy się na konferencji prasowej pani minister. Potem dziennikarze zaczęli podawać informacje, że MEN naciska, żeby nie zapraszać protestujących rodziców na debaty. Przekazywali też sugestie urzędników MEN, iż małżeństwo z Legionowa (czyli my) samo siedzi z atlasem Polski w ręku i dopisuje nazwiska pod swoją akcją – jak para świstaków z reklamy.

W październiku informacja o proteście pojawiła się na stronie internetowej Platformy Obywatelskiej. Dowiedzieliśmy się, że „forma protestu Ratuj Maluchy jest trudna do zaakceptowania”, oraz że „poszukiwanie ratunku wpisało się rewelacyjnie w medialne zapotrzebowanie i polityczne zamówienie”. Zdaliśmy sobie sprawę, że w Polsce nadal nie wolno krytykować władzy. Ten, kto odważy się mówić głośno o złych pomysłach rządu, powinien dostać karę.

Skoro rząd coś postanowił, jedyną możliwą do zaakceptowania postawą jest pomoc w sprawnym wprowadzaniu tego zamierzenia. A jeśli ktoś punktuje szkodliwe pomysły, może to oznaczać tylko jedno: nasłała go opozycja. Platforma Obywatelska dała aż nazbyt jasno do zrozumienia, że nie wierzy w żaden ruch obywatelski. Ligia Krajewska, szefowa gabinetu politycznego MEN, napisała: „Państwo Elbanowscy mogą przecież kształcić swoje dzieci w domu”. Zostaliśmy potraktowani jak niesforne dzieci, które zamiast grzecznie słuchać pani, same wyciągają wnioski i wyrażają odmienne opinie. Trzeba dać im po łapkach i wyprosić z sali.

[srodtytul]Rodzice z Platformy[/srodtytul]

Było nas już prawie 40 tysięcy i rozpaczliwie domagaliśmy się dialogu w tak ważnej dla nas sprawie. W konstytucji wyczytaliśmy, że rodzice są podmiotem w dyskusji nad edukacją swoich dzieci. Ale konstytucja nie jest chyba lekturą obowiązkową urzędników. W odpowiedzi odbyło się tylko kilka wymuszonych spotkań z wiceministrami, ograniczających się do wymiany stanowisk. Jeden list z ministerstwa, przysłany za późno, dzień po przyjęciu projektu ustawy przez rząd. Żadnego zaproszenia do rozmów.

Dotarła też do nas wiadomość, że ministerstwo planuje stworzenie ruchu „rodziców za reformą”. I rzeczywiście, ruch takich rodziców pojawił się wkrótce w Internecie. Obecnie MEN poleca dziennikarzom zapraszanie do dyskusji „rodziców na tak”, którzy (to zapewne przypadek) okazali się ludźmi Platformy Obywatelskiej, organizującymi wspólnie z ministerstwem konferencję na temat edukacji.

W grudniu w Sejmie od posłów PO dowiedzieliśmy się jeszcze, że „akcja Ratuj Maluchy działa na szkodę dzieci” i że „to nie jest uczciwe mówić, że szkoły i nauczyciele są nieprzygotowani” (poseł Izabela Leszczyna), oraz że wspieramy „system niesprawiedliwy, niedemokratyczny” (poseł Piotr Waśko). A od koalicyjnego PSL usłyszeliśmy ponownie, że „możemy dzieci trzymać w domu” (poseł Tadeusz Sławecki).

Chcielibyśmy zapewnić, że tak jak 40 tys. rodziców, którzy poparli protest, kochamy nasze dzieci i że ta miłość jest jedynym powodem naszego zaangażowania w debatę publiczną. Zaangażowania, na które bardzo trudno znaleźć czas, dzielony i tak z trudem między pracę i wychowywanie państwu nowych płatników składek ZUS, jak określają nasze dzieci promotorzy reformy. Musimy jednak przyznać, że coraz trudniej nam o nadzieję w kraju, który jedna z osób zaangażowanych w akcję Ratuj Maluchy określiła gorzko jako „półdemokratyczny”. I o wiarę w obywatelskie oblicze partii, którą nie tak dawno oboje reprezentowaliśmy w komisjach wyborczych.

[i]Karolina i Tomasz Elbanowscy, twórcy ruchu społecznego i strony internetowej www.ratujmaluchy.pl, pracują w tygodniku lokalnym „Mazowieckie ToiOwo” w Legionowie. Są rodzicami czwórki dzieci: trzech dziewczynek i jednego chłopca. Najstarsze z dzieci ma sześć lat.[/i]

Na początku, po Romanie Giertychu, w mediach panowała cisza. Dziennikarze zmęczeni wielką debatą o mundurkach odpoczywali od ministra edukacji. Pojawiały się tylko pojedyncze wzmianki o Katarzynie Hall i jej nowej, odważnej reformie.

Po jakimś czasie rodzice zorientowali się, że dzieci z dwóch nieszczęsnych roczników 2002 i 2003 mają rozpocząć edukację jako pierwsza klasa w roku 2009. Razem. Połowa dzieci jako siedmiolatki po zerówce, połowa jako sześciolatki – bez wcześniejszego przygotowania. Podwójny rocznik w podstawówce, w gimnazjum, przy rekrutacji do liceów i na studia. Podwójny rocznik w często przepełnionych szkołach, w których już ośmiolatki chodzą na lekcje po południu, na drugą zmianę.

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości