Przez wiele miesięcy po 11 września 2001 r. Ameryka żyła w przeświadczeniu, że kolejne zamachy są nieuniknione. Minęło jednak ponad siedem lat i, odpukać, nic się nie stało. Wraz z rosnącym poczuciem bezpieczeństwa narastała krytyka metod przyjętych przez administrację George’a W. Busha w walce z terrorystami.
Wczoraj amerykańskie media obiegła wypowiedź Susan Crawford – wysokiej urzędniczki Pentagonu nadzorującej działalność trybunałów wojskowych w Guantanamo. W rozmowie z gazetą „Washington Post” przyznała, że jej zdaniem niedoszły uczestnik zamachów z 2001 roku Mohammed al Kahtani, schwytany rok później w Afganistanie, był poddawany torturom i dlatego nie można go było postawić przed sądem. A paru demokratycznych kongresmenów zaproponowało stworzenie specjalnej komisji, która zajęłaby się badaniem „przestępstw rządu Busha”.
Z czysto moralnego punktu widzenia krytycy odchodzącego prezydenta mają rację. Zastanawia mnie jednak, że nikt w Ameryce nie protestuje, gdy Barack Obama zapowiada, że będzie bezwzględnie tępił przywódców al Kaidy i nie zawaha się przed bombardowaniem ich kryjówek. Stosując logikę krytyków Busha, można stwierdzić, że takie rozwiązywanie problemu terroryzmu jest jeszcze większym przestępstwem: wyrok zapada w gabinetach, a wykonuje go bezzałogowy samolot typu Predator – bez prawa do zachowania milczenia, bez adwokata, bez sądu. Zwykle z Bogu ducha winnymi ofiarami.
W amerykańskich mediach niewiele uwagi poświęcono innej wypowiedzi Susan Crawford zawartej w tym samym artykule. „To bardzo niebezpieczny człowiek. Miałabym wielki problem z powiedzeniem: wypuśćcie go na wolność” – powiedziała „Washington Post”. Niewykluczone jednak, że tak właśnie trzeba będzie postąpić, przynajmniej z częścią więźniów z Guantanamo, jeśli zastosuje się wobec nich normalne procedury prawne. Jeśli Ameryka chce żyć w zgodzie ze swymi ideałami, powinna nie tylko rozwiązać Guantanamo i traktować osoby posądzane o przynależność do organizacji terrorystycznej jak każdego innego podejrzanego. Nawet jeśli od informacji, które ukrywa, może zależeć życie tysięcy Amerykanów. Tylko czy Ameryka jest gotowa pogodzić się z ewentualnymi konsekwencjami?
Załóżmy, że nowa administracja robi to wszystko, a pół roku później dochodzi do pierwszego od 2001 roku zamachu. Skomplikujmy jeszcze sprawę, zakładając, że jednym z zamachowców jest były więzień Guantanamo, wypuszczony na wolność w ramach obrony ideałów. Co na to powiedzą Amerykanie? Może: trudno, taka jest cena wartości, których się nie wyrzekniemy i które w dalszej perspektywie przyniosą nam zwycięstwo. Jeśli tak, to chwała im za to. Ale obawiam się, że reakcja może być inna.