Od wielu miesięcy trwała cicha walka o pamięć pomiędzy PiS a także IPN i samorządami. Trudno się temu dziwić, skoro wymianę patronów ulic i placów potraktowano jako element polityki historycznej państwa. Z czasem okazało się jednak, że celem dekomunizacji jest promowanie swoich bohaterów.
PiS w całej Polsce mocno forsowało prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a np. Annę Walentynowicz przeciwstawiało Lechowi Wałęsie, twierdząc, że to ona była faktycznym twórcą Solidarności. W Łodzi wojewoda przemianował plac Zwycięstwa nad Niemcami na plac Lecha Kaczyńskiego. W stolicy rozgrywka o ulicę Kaczyńskiego stała się elementem zemsty ze strony PO za zawłaszczenie przez PiS placu Piłsudskiego.
Ale porażka dekomunizacji wynika też z tego, że IPN nie był w stanie w wiarygodny sposób przekonać do proponowanych zmian. Tym bardziej że jego pozycja osłabła po próbie nowelizacji ustawy o IPN. Można odnieść wrażenie, że IPN skrócił naukowy dyskurs, a tematy trudne, dotyczące np. relacji z Żydami i Ukraińcami, stały się narzędziem propagandy.
W wielu przypadkach samorządy nie zgadzały się z interpretacją historii prezentowaną przez Instytut. Najbardziej widoczny był spór o spuściznę dąbrowszczaków. Obserwowaliśmy też np. rugowanie z tabliczek Ludwika Waryńskiego, którego odpowiedzialność za utrwalanie komunizmu wynikała z tego, że w PRL jego wizerunek widniał na banknocie.
Działania samorządów były różnorodne. Niektóre niewiele robiły, aby zmienić nazwy patronów. Inne robiły to najmniejszym kosztem, rozmywając sens proponowanych zmian. Część przedstawicieli lokalnej władzy walczyła wbrew dyspozycjom IPN o utrzymanie swoich patronów. Na Śląsku sprzeciwiano się usuwania gen. Jerzego Ziętka czy Edwarda Gierka.