Król Kondotierów

Postacie: Bob Denard (1929 – 2007)

Aktualizacja: 07.04.2009 20:21 Publikacja: 07.04.2009 15:24

Bob Denard

Bob Denard

Foto: AP

Red

Urodził się dokładnie 80 lat temu – 7 kwietnia 1929 roku. W rzeczywistości nazywał się Gilbert Bourgeaud. Pochodził z Bordeaux, stolicy Akwitanii. Z urodzenia i powołania był żołnierzem. Pierwszy raz armia francuska w Indochinach usłyszała o nim w 1953 roku, gdy pięściami rozwalił knajpę w Tonkinie. Służył wtedy na kanonierce pływającej po Mekongu. Był sierżantem piechoty morskiej. Po przegranej bitwie pod Dhien Bhien Phu w 1954 roku i niesławnym wycofaniu się wojsk Republiki Francuskiej z Wietnamu trafił do Algierii. Znów dopadła go hańba przegranej i upokarzający odwrót.

Potem próbował ratować dla Francji Maroko. W tajnym oddziale policji likwidował przywódców marokańskich buntowników. Bezskutecznie. Paryż stosunkowo szybko zrezygnował z Casablanki jako swojego protektoratu. Denard i jego towarzysze broni winnym klęsk uznali premiera Georges’a Mendes’a-France’a. Próbowali zlikwidować go w zamachu. Mendes-France przeżył, a Denard na 14 miesięcy trafił więzienia. W wojsku i policji był skończony. Po wyjściu na wolność miał zaledwie 28 lat i życiową dewizę: „Życie jest zbyt ważne, by przeżyć je nieciekawie”. Spakował torbę i wylądował w zbuntowanej prowincji Konga – Katandze.

[srodtytul]Od Katangi do Beninu [/srodtytul]

Wstąpił do oddziału najemników pod przybranym nom de guerre (wojenne pseudo) – Bob Denard. Pod tym imieniem przeszedł do historii jako Król Kondotierów. Zanim po 35 latach ostatecznie opuścił Afrykę na pokładzie francuskiego niszczyciela, dokonał kilku przewrotów wojskowych. Wziął udział w kilkunastu wojnach, niezliczonych awanturach międzynarodowych, zdobywając stopień pułkownika wojsk najemnych, pięć razy był ciężko ranny i – jak mawiał – zasłużył sobie na opinię człowieka, „na którym można było polegać w terenie”.

W Katandze jego zaopatrzony w nowoczesną broń oddział zaskoczyli czarni wojownicy plemienia Baluba. Atakowali nago z dzidami w dłoniach, śmiejąc się, że ich pobratymcy z Katangi pod wodzą Denarda są tchórzami i nie potrafią walczyć, jak nakazuje tamtejszy obyczaj. Denard dał rozkaz zbiórki i sam goły jak święty turecki, z bagnetem w ręku, poprowadził pieszą szarżę, rozpędzając Baluba na cztery wiatry.

W Katandze Denard nawiązał kontakt z wywiadem francuskim i został prawą ręką Jacques’a „Foki” Foccarta, polityka francuskiego, doradcy kolejnych rządów w sprawach afrykańskich. Odtąd kondotier działał na rachunek Paryża, robiąc to – jak sam określił – „czego nie wypadało robić francuskiemu państwu”. Podczas katangijsko-kongijskiej epopei Denard dowodził także Polakami. Jego podwładnym był najsłynniejszy polski kondotier XX wieku Rafał Gan-Ganowicz (szef batalionu Czarnych Diabłów), a z powietrza zaopatrywał ich były dowódca Dywizjonu 303 płk pil. Jan Zumbach.

Potem przyszła obrona lotniska Stanleyville (dziś Kisangani w Kongo), gdzie z kilkoma setkami czarnych żandarmów katangijskich i garstką białych najemników przez dwa tygodnie odpierał ataki ok. 30-tysięcznej armii kongijskiej Mobutu Seseseko. Ranny w głowę musiał opuścić pole walki, by znów pojawić się na afrykańskiej scenie podczas operacji „Krewetka”, czyli zamachu stanu w Beninie.

[wyimek]„Służba najemna jest tym, co uczyni z niej człowiek” – Rafał Gan-Ganowicz, oficer wojsk najemnych[/wyimek]

To była jedna z niewielu nieudanych akcji Króla Kondotierów. Po zdobyciu lotniska nie powiódł się szturm na pałac prokomunistycznego i wrogiego Francji prezydenta Mathieu Kerekou. Podczas odwrotu (najemnicy wskakiwali w biegu do startującego samolotu) z niedomkniętego luku bagażowego wypadła skrzynia z całą dokumentacją zamachu. Zrobił się skandal i Francja musiała skazać Denarda na karę więzienia w zawieszeniu, Benin zaś, już bez przymusu, ale zaocznie, na karę śmierci.

Nieprzychylni Denardowi publicyści w całej tej historii pomijają jeden, zasadniczy fakt. Zamach się nie udał dlatego, że w tym czasie w siedzibie prezydenta Kerekou przebywało z kilkudniową „wizytą” ok. 100 uzbrojonych po zęby doradców wojskowych z Korei Północnej.

[srodtytul]Francuski Beniowski [/srodtytul]

Ostatnim wyczynem Denarda była seria czterech zamachów stanu przeprowadzonych w ciągu 20 lat na Komorach. Po jednym z nich przez ponad dekadę rządził archipelagiem jako nieformalny wicekról, niczym konfederat barski Maurycy Beniowski na pobliskim Madagaskarze – tylko 200 lat później. Zmieniły się czasy, zmieniły obyczaje. Skończyła się zimna wojna i Francja straciła zainteresowanie dla strategicznej pozycji archipelagu Komory. Sowieckie okręty wojenne przestały zagrażać południu Afryki i Denard stał się niewygodny. Francuska flota przyjechała po swojego korsarza, bo sam nie miał zamiaru wracać. Widać mocno wciągnął go zapach wanilii – zapach Księżycowych Wysp, jak nazywali archipelag Komory starożytni Arabowie.

W centrum stolicy Madagaskaru Antananarivo jest ulica Beniowskiego – byłego króla pół Węgra, pół Polaka. Pod tabliczką z nazwą Rue de Beniowski widnieje wyjaśnienie: l’homme de adventure (człowiek przygody). Na Komorach choć nie ma ulicy Boba Denarda, pozostała pamięć. Pamięć po dobrym władcy, który budował drogi i dbał o poddanych. Kiedy w 1995 r. odpływał do Francji, padał ulewny deszcz. – To Komory płakały za nim – wspominają dziś mieszkańcy kraju swojego byłego, nieformalnego króla – l’homme de adventeur.

Denard już nigdy nie pojawił się w Afryce. Zmarł w październiku 2007 r. Jeśli ktoś chce go wspomnieć, niech wzniesie toast, który najemnicy wznoszą od setek lat: "Vive la mort, vive la guerre, vive le sacre mercenaire."

Urodził się dokładnie 80 lat temu – 7 kwietnia 1929 roku. W rzeczywistości nazywał się Gilbert Bourgeaud. Pochodził z Bordeaux, stolicy Akwitanii. Z urodzenia i powołania był żołnierzem. Pierwszy raz armia francuska w Indochinach usłyszała o nim w 1953 roku, gdy pięściami rozwalił knajpę w Tonkinie. Służył wtedy na kanonierce pływającej po Mekongu. Był sierżantem piechoty morskiej. Po przegranej bitwie pod Dhien Bhien Phu w 1954 roku i niesławnym wycofaniu się wojsk Republiki Francuskiej z Wietnamu trafił do Algierii. Znów dopadła go hańba przegranej i upokarzający odwrót.

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości