Urodził się dokładnie 80 lat temu – 7 kwietnia 1929 roku. W rzeczywistości nazywał się Gilbert Bourgeaud. Pochodził z Bordeaux, stolicy Akwitanii. Z urodzenia i powołania był żołnierzem. Pierwszy raz armia francuska w Indochinach usłyszała o nim w 1953 roku, gdy pięściami rozwalił knajpę w Tonkinie. Służył wtedy na kanonierce pływającej po Mekongu. Był sierżantem piechoty morskiej. Po przegranej bitwie pod Dhien Bhien Phu w 1954 roku i niesławnym wycofaniu się wojsk Republiki Francuskiej z Wietnamu trafił do Algierii. Znów dopadła go hańba przegranej i upokarzający odwrót.
Potem próbował ratować dla Francji Maroko. W tajnym oddziale policji likwidował przywódców marokańskich buntowników. Bezskutecznie. Paryż stosunkowo szybko zrezygnował z Casablanki jako swojego protektoratu. Denard i jego towarzysze broni winnym klęsk uznali premiera Georges’a Mendes’a-France’a. Próbowali zlikwidować go w zamachu. Mendes-France przeżył, a Denard na 14 miesięcy trafił więzienia. W wojsku i policji był skończony. Po wyjściu na wolność miał zaledwie 28 lat i życiową dewizę: „Życie jest zbyt ważne, by przeżyć je nieciekawie”. Spakował torbę i wylądował w zbuntowanej prowincji Konga – Katandze.
[srodtytul]Od Katangi do Beninu [/srodtytul]
Wstąpił do oddziału najemników pod przybranym nom de guerre (wojenne pseudo) – Bob Denard. Pod tym imieniem przeszedł do historii jako Król Kondotierów. Zanim po 35 latach ostatecznie opuścił Afrykę na pokładzie francuskiego niszczyciela, dokonał kilku przewrotów wojskowych. Wziął udział w kilkunastu wojnach, niezliczonych awanturach międzynarodowych, zdobywając stopień pułkownika wojsk najemnych, pięć razy był ciężko ranny i – jak mawiał – zasłużył sobie na opinię człowieka, „na którym można było polegać w terenie”.
W Katandze jego zaopatrzony w nowoczesną broń oddział zaskoczyli czarni wojownicy plemienia Baluba. Atakowali nago z dzidami w dłoniach, śmiejąc się, że ich pobratymcy z Katangi pod wodzą Denarda są tchórzami i nie potrafią walczyć, jak nakazuje tamtejszy obyczaj. Denard dał rozkaz zbiórki i sam goły jak święty turecki, z bagnetem w ręku, poprowadził pieszą szarżę, rozpędzając Baluba na cztery wiatry.