[b]Rz: Współorganizowała pani niedawny Kongresu Kobiet Polskich, który przedstawił postulat parytetów dla kobiet. Po co nam parytety? [/b]
[b]Henryka Bochniarz:[/b] Parytety uważam za potrzebne, skoro w Sejmie jest 20 proc. kobiet, a w Senacie 8 proc. Z tym że są one metodą skuteczną pod warunkiem, że nie wprowadza się ich fikcyjnie. We Francji są partie, które wolą płacić kary finansowe, niż przestrzegać parytetowych zapisów na listach. Co z tego, że u nas niektóre z partii same deklarowały wprowadzenie parytetów, gdy w praktyce dla kobiet rezerwowano ostatnie miejsca. Jeśli zatem parytety miałyby przynieść zamierzony skutek, to musiałaby obowiązywać zasada, że jeśli nie ma na nich 50 proc. kobiet, to listy nie są rejestrowane.
[b] Finlandia, która nie wprowadziła parytetów, ma jeden z najwyższych udziałów kobiet w polityce. W parlamencie – ok. 40 proc., a w rządzie ok. 50 proc. I bez parytetów kobiety mogą sobie dobrze radzić... [/b]
Myślę, że to kwestia dojrzałości społeczeństwa. Nie wykluczam, że i my moglibyśmy powoli dojść do tego „metodą naturalną”, ale na to potrzeba by jeszcze ze stu lat! Jeśli przez ostatnich 20 lat nie osiągnęłyśmy więcej przez ugodę społeczną, to trzeba realistycznie podejść i wspomóc ten proces.
Parytety to naprawdę nic złego, choć nasłuchałam się wielu kontrargumentów. „A co kobiety mają do powiedzenia w polityce?”. Na to pozostaje tylko zadać pytanie: „A co mężczyźni mają do zaproponowania w polityce poza ogólną wrzawą i dokładaniem sobie?”. Często też słyszę: „Dobra kobieta i tak się przebije”. Typowy argument potwierdzający nierówności. Mężczyźni nie muszą się przebijać, bo polityka od zawsze była sferą ich działalności, podczas gdy my miałyśmy funkcjonować w zaciszu domowym.